sobota, 28 grudnia 2013

Lepsze życie

To tylko pół godziny jazdy pociągiem od miasta, w którym obecnie mieszkam, a odnoszę wrażenie, że przebyłam setki kilometrów. Muzeum Czekolady, które chciałam odwiedzić, jest zamknięte, ale znajduję kilka otwartych także podczas Bożego Narodzenia kin. Do mojej historii najbardziej pasuje - wnioskuję po przeczytaniu streszczenia - "Wenezianische Freudschaft", włoski film o migracji, który oglądam, co wyjątkowe w Niemczech, z napisami, choć przyzwyczaiłam się już do tutejszego umiłowania dubbingu.

Film opowiada o młodej kobiecie z Chin, która trafia do Włoch, szukając lepszego życia. Lepsze życie okazuje się być, między innymi, pracą w tawernie, w której poznaje Bepiego, Jugosłowianina od 30 lat mieszkającego w Choggi. Ta historia nie może się jednak skończyć happy endem - za wiele w niej melancholii. Ale przemawia do mnie - pięknymi zdjęciami; spokojnym rytmem, w jakim jest poprowadzona; wreszcie nadzieją, która jednak jest w niej obecna. Oglądam ją w pustym kinie pierwszego dnia świąt, słuchając wypowiadanych po chińsku i włosku dialogów.  



Kadr z filmu "Venezianische Freundschaft" (reż. Andrea Segres)


Na pustkę bardziej nastawiam się w Wigilię, gdy późnym popołudniem docieram do hostelu. Po drodze kupuję kawałek orzechowego ciasta i maślaną bułkę z cynamonem. Z tego składa się moja kolacja. Jem  ją, pijąc kawę z ekspresu ustawionego w jadalni, i czytając "Liebes Leben" Alice Munro. To ostatnie samotne chwile tego wieczoru, który wydaje mi się zwyczajnie przyjemny, choć nie tego się spodziewałam.  Spokój kończy się, gdy w jadalni pojawiają się Amerykanka, szczęśliwa, że udało jej się kupić frytki w McDonald'sie, i dwoje nastoletnich Japończyków szukających towarzystwa na nocne podbijanie miasta. 

M. przychodzi z laptopem i planem wysyłania świątecznych kartek. Pyta, w jakim języku można się ze mną porozumieć. Odpowiadam, że jestem  z Polski, i że możemy rozmawiać po angielsku. Dowiaduję się, że tą odpowiedzią zepsułam jego przemyślany sposób na rozmowy z obcokrajowcami, polegający na niepytaniu o to, skąd pochodzi rozmówca  i, tym samym, nieprzypisywaniu go do miejsca urodzenia. 

Przepraszam go za ten nietakt, i czekam na opowieść o Tajwanie, w którym spędził większość swojego dwudziestokilkuletniego życia. Nie muszę się niecierpliwić; poznaję ją po dwudziestu minutach znajomości. Po pół godzinie dowiaduję się, że M. z Polską kojarzy tylko Holocaust; gdy będzie miał okazję, wybierze się do Auschwitz. Ożywa we mnie patriotka i podaję mu 3 tytuły polskich filmów, których tematem nie jest Zagłada.

Opowiadam, co robię w Niemczech. - A nie wolałabyś pisać książki o Indiach? Albo chociaż o Finlandii? - pyta. Po czym dodaje, że w Tajwanie starszymi ludźmi opiekują się między innymi opiekunki z Filipin. - Sam widzisz, że nie muszę już dokądkolwiek jechać - stwierdzam.

Tak czy siak, zapraszam cię do Taichung - mówi, choć wiem już, że lepszego życia szuka w Wielkiej Brytanii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz