Dziwnym trafem recenzenci piszący o filmie "4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni" nie wspominają o dzisiejszej Polsce i o polskiej 'polityce prorodzinnej'. Recenzenci piszą o moralnych wyborach i o dusznej atmosferze komunizmu,
być może wynika to z tego, że stają się feministami tylko na czas
seansu. Później wracają do domów, włączają laptopy i już w całkiem
normalny sposób przystępują do interpretowania widzianych obrazów.
W tej 'przezroczystości' jest jednak coś równie przerażającego jak w filmowej rzeczywistości. Bo to oznacza, że nie ma problemu. Że istnieje biała plama na mapie kobiecego doświadczenia w którejś tam rp z kolei. Chodzi o to, że recenzenci dość liberalnego, opiniotwórczego dziennika
mogą posunąć się, co najwyżej, do zadeklarowania półtoragodzinnego bycia
feministą.
Ja
zobaczyłam w tym filmie wielopoziomowe, nawarstwiające się obszary
męskiej dominacji. Od tej systemowej ('polityka prorodzinna' Ceausescu)
aż po seksualną (stosunek seksualny z Gabitą i stosunek seksualny z Otilią w zamian za zabieg aborcji wykonany przez ginekologa. Pprócz
tego gotówka).
I od wczorajszego wieczoru zastanawiałam się, co zrobiłabym na miejscu Gabity, skoro nie znam żadnego pewnego gabinetu, a cała moja aborcyjna
wiedza ogranicza się do tego, że ceny wahają się od 2 do 5 tysięcy. Zatem od wczorajszego wieczoru opowiadałam o swojej niewiedzy znajomym
kobietom. Dziś około 14.oo dostałam to, czego szukałam: jest gabinet
godny polecenia.
4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni, reż. Christian Mungiu