czwartek, 13 grudnia 2007

Jadąc z Dojczland

 
Najbardziej rozsądną książką na trasę Berlin-Kraków wydał mi się "Dojczland" Andrzeja Stasiuka; opuszczałam na chwilę Niemcy, zagłębiając się w "opowieść pełną uprzedzeń"*. Co odbiło się na mojej ocenie Stasiukowego pisania oraz na rozmowach ze współtowarzyszkami podróży - pięćdziesięcioletnią kobietą, która od 30 lat mieszka w Monachium, twierdząc, że przyjaźń z Niemcami należy do rzeczy niewyobrażalnych, oraz z dwudziestopięciolatką, zmęczoną życiem w Hamburgu, i tęskniącą za Polską.
Najbardziej niepokojącym fragmentem "Dojczland" jest według mnie ten o 'braku płaczącego Niemca', braku, który można zauważyć głównie w obrębie polskiej wyobraźni:
Tak, melancholia i nostalgia to jedyny sposób, żeby w Niemczech nie zwariować. Tylko tak można zneutralizować psychicznie ten kraj. Próbuję sobie wyobrazić płaczącego Niemca i zaczynam chichotać. Nawet płaczącej Niemki nie potrafię sobie wyobrazić. Co najwyżej jakąś emigrantkę z niemieckim paszportem. Tak, świat wyglądałby trochę lepiej, gdyby człowiek mógł sobie wyobrazić płaczącego Niemca. Niestety. (38)
Jadąc z Dojczland, zastanawiałam się nad tym (by później przestać się już zastanawiać), co o Niemcach myśli tak zwany zwykły człowiek, skoro znany pisarz nie potrafi wyjść poza krąg najprostszych skojarzeń, zresztą celnie zdiagnozowanych jako 'uprzedzenia'. Być może chodziło o ironię, ta ironia mi jednak umknęła, zapewne z uwagi na kilka znaczących 'niemieckich' doświadczeń. Być może takie doświadczenia nie przytrafiły się ani Stasiukowi, ani moim podróżniczym towarzyszkom, co niestety oznacza, że - wbrew pozorom - bycie pisarzem czy bycie sprzątaczką niewiele w pewnych kwestiach zmienia.
 
 
A. Stasiuk, "Dojczland" 
* s. 44