Najbardziej
rozsądną książką na trasę Berlin-Kraków wydał mi się "Dojczland" Andrzeja Stasiuka; opuszczałam na chwilę Niemcy, zagłębiając się w
"opowieść pełną uprzedzeń"*. Co odbiło się na mojej ocenie Stasiukowego
pisania oraz na rozmowach ze współtowarzyszkami podróży -
pięćdziesięcioletnią kobietą, która od 30 lat mieszka w Monachium,
twierdząc, że przyjaźń z Niemcami należy do rzeczy niewyobrażalnych,
oraz z dwudziestopięciolatką, zmęczoną życiem w Hamburgu, i tęskniącą za Polską.
Najbardziej
niepokojącym fragmentem "Dojczland" jest według mnie ten o 'braku
płaczącego Niemca', braku, który można zauważyć głównie w obrębie
polskiej wyobraźni:
Tak, melancholia i nostalgia to jedyny sposób, żeby w Niemczech nie zwariować. Tylko tak można zneutralizować psychicznie ten kraj. Próbuję sobie wyobrazić płaczącego Niemca i zaczynam chichotać. Nawet płaczącej Niemki nie potrafię sobie wyobrazić. Co najwyżej jakąś emigrantkę z niemieckim paszportem. Tak, świat wyglądałby trochę lepiej, gdyby człowiek mógł sobie wyobrazić płaczącego Niemca. Niestety. (38)
Jadąc
z Dojczland, zastanawiałam się nad tym (by później przestać się już
zastanawiać), co o Niemcach myśli tak zwany zwykły człowiek, skoro znany
pisarz nie potrafi wyjść poza krąg najprostszych skojarzeń, zresztą
celnie zdiagnozowanych jako 'uprzedzenia'. Być może chodziło o ironię,
ta ironia mi jednak umknęła, zapewne z uwagi na kilka znaczących
'niemieckich' doświadczeń. Być może takie doświadczenia nie przytrafiły
się ani Stasiukowi, ani moim podróżniczym towarzyszkom, co niestety
oznacza, że - wbrew pozorom - bycie pisarzem czy bycie sprzątaczką
niewiele w pewnych kwestiach zmienia.
A. Stasiuk, "Dojczland"
* s. 44