środa, 2 stycznia 2008

"widzi się świat tylko we fragmentach; innego nie będzie"*

w życiu przeciwnie niż w nauce (a i w nauce wiele rzeczy naciąga się dla porządku) nie istnieje żadne filozoficzne primum. Znaczy to, że nie da się zbudować konsekwentnego przyczynowo-skutkowego ciągu argumentów ani opowieści z następujących po sobie kazuistycznie i wynikających z siebie zdarzeń. (...) Przeciwnie - aby jak najdokładniej odwzorować nasze doświadczenie, należałoby raczej całość złożyć z cząstek mniej więcej tej samej wagi i rozmieszczonych koncentrycznie na tej samej płaszczyźnie. To konstelacja, a nie sekwencja jest nośnikiem prawdy.(podkreśl. moje - AW)" (s. 88)

Być może mój zachwyt wynika z tego, że od miesiący żyję na walizkach. I że to życie na walizkach stało się dla mnie czymś tak naturalnym, jak przewidywalność zamieszkiwania w jednym miejscu, z tym samym łóżkiem, szafą i stołem, nawet jeśli tylko wynajętym. Być może chodzi też o krytyczny stosunek do naukowego poznawania świata, tak mi ostatnio bliski. Albo o podkreślenie roli przypadków, zbiegów okoliczności, tego uporządkowanego choasu świata, który tak bardzo mnie pociąga. A może ważny w tym moim kontemplacyjnym czytaniu "biegunów" był także wątek cielesności, tak czule opisany. Nie wiem do końca, co mnie uwiodło. Wiem, że coraz trudniej daję się uwodzić.

kiwaj się, ruszaj się, ruszaj

Olga Tokarczuk zmienia pisarskie zaplecze: psychologiczne tło opowieści zastępuje tłem antropologii kulturowej; dostrzegając psychiczne fenomeny, kładzie nacisk na 'duch czasu', społeczny kontekst, wibrujący rytm świata. Co sprawia, że powstała niezwykle inspirująca monografia podróżowania, porównywalna do monografii naukowych, tyle że piękniej napisana. Zresztą, czy naukowe procedury poznawcze nie powstały w odniesieniu do świata, w którym bycie-w-ruchu było tylko dziwnym zaburzeniem monotonnych reguł?:
Co to za metodologia! Milcząco zakłada się, że człowiek nie zna siebie, lecz gdy mu podsunąć idpowiednie sprytne pytania, sam się ów człowiek zlustruje. sam zada sobie pytanie i sam na nie odpowie. Niebacznie zdradzi przed sobą tajemnicę, o której nic nie wie. I drugie założenie, śmiertelnie niebezpieczne - że jesteśmy stali, a nasze reakcje są przewidywalne. (21)
Zmiana miejsc, podążanie nowymi drogami, budzenie się w nieznanych łóżkach - to może nas uratować, nie tylko przed nudą socjologicznych interpretacji. Podważymy oczywistość świata, ilussio straci władzę produkowania nas, naszych ciał, według topornych wzorów, uwierających schematów. Zatem
"Kiwaj się, ruszaj się, ruszaj. Tylko tak mu umkniesz. Ten, kto rządzi światem nie ma władzy nad ruchem i wie, że nasze ciało w ruchu jest święte, tylko wtedy mu uciekasz, kiedy się poruszasz. On zaś sprawuje władzę nad tym, co nieruchome i zmartwiałe, nad tym, co bezwolne i bezwładne. Więc ruszaj się, idź, kołysz, idź, biegnij, uciekaj, gdy tylko się zapomnisz i staniesz, pochwycą cię jego wielkie ręce, zamienią cię w kukiełkę, owieje cię jego oddech, cuchnący dymem i spalinami, z wielkimi śmietniskami za miastem. (...) Oznaczy cię i wpisze w rejestry, da ci dokument tego upadku. Zajmie ci myśli nieważnymi rzeczami: co kupić, a co sprzedać, a gdzie taniej. (...) Będziesz przeżywać każdy dzień boleśnie, jakbyś żyła za karę, lecz kto popełnił zbrodnię i jaką, i kiedy, nie dowiesz się nigdy". (291)

Wyruszenie w świat jest przy tym tylko jedną zewnętrzną stroną podróżniczego medalu; stroną drugą i wewnętrzną jest wyprawa w cielesne głębiny. Olga Tokarczuk zwiedza muzealne kolekcje plastynatów, porównuje ciekawość dalekich krain z ciekawością krętych korytarzy żył, pokazuje cielesną stronę naszego bycia-w-drodze. A ponieważ jedną z ważniejszych życiowych podróży jest miłość, cieleśnie dopełnia miłosne relacje, utwierdzając mnie w przekonaniu, że właściwie to nie wiadomo, co jest ważniejsze: podobieństwo politycznych poglądów czy zapach jego skóry.

Wydaje mi się też, że wyruszając z innego miejsca, docieram do podobnej stacji - przyglądając się tworzeniu nauki z literatury, snuję socjologiczne opowieści. Zastanawiam się, czy nie wywiodłam już sama siebie w jakieś (nie)naukowe pole? Bo trochę tak to czuję, że

zgadzam się na rolę akuszerki, ogrodniczki, której zasługą jest co najwyżej posianie i późniejsze nudne plewienie chwastów. Opowieść ma swoją bezwładność, nad którą nie można do końca nigdy zapanować. Domaga się takich jak ja - niepewnych siebie, niezdecydowanych, łatwych do wywiedzenia w pole (no właśnie - AW). Naiwnych". (240)


Olga Tokarczuk, "Bieguni", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007
* s. 204