Muszę
przyznać, że Levinas trochę mnie wymęczył - dziwny język, ani naukowy
(ale czy filozofia to jeszcze nauka?; ile razy słyszałam już to
pytanie?), ani za bardzo literacki (tylko i wyłącznie w moim rozumieniu literackości) - nie do końca rozumiem, o co chodzi z tą manierą zagmatwanego pisania.
Ale
jednak jakoś przyciąga mnie to czytanie. (Niektórych stanów
przyciągania nie można - jak się okazuje - tak łatwo zignorować). Natrafiam na myśli-przebłyski (wiem, że do czegoś innego jeszcze mnie
doprowadzą); myśli-lepy (łączące jakieć poodrywane fragmenty mojej
pokawałkowanej wiedzy); wreszcie zdarzają sie myśli-olśnienia (chwilowe
rozpoznanie porządku narracyjnych splotów).
Najbardziej jestem zadowolona z tego, że wydaje mi się, że odnalazłam brakujące ogniwo, łączące socjologiczne koncepcje na temat miłości z takim ujęciem tego dość problematycznego doświadczenia, które wydaje mi się sensowne, to
znaczy obejmujące swoim zasięgiem także etykę i metafizykę. (Socjolodzy
pisząc o separacji treści moralnych i egzystencjalnych ze współczesnego
świata, wydają sie wpisywać idealnie w swoje interpretacje, separując
te treści także z obszaru własnych refleksji). Poza tym, jeśli ciągle
się powtarza, niczym socjologiczną mantrę, że "brak satysfakcji kończy intymną relację", to w pewnym momencie inna możliwość staje się po prostu nie do wyobrażenia.
U levinasa znalazłam ten głębszy oddech,
o który dość trudno w socjologii. Miłość jest transcendencją, dowodzi Levinas, krok po kroku, metafora po metaforze, kreśląc obraz spotkania z
innym - tej przygody, której szukamy, zanim w ogóle zaczniemy jej
szukać. Zatem zamiast satysfakcji - bycie dla Innego; zamiast
samorealizacji - bycie dobrym; zamiast rozwlekłych opisów tego, że
miłość właściwie nie mieści się w logice rozwiniętych społeczeństw -
epifania twarzy.
Emmanuel Levinas, "Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności", tłum. Małgorzata Kowalska, PWN 1998