piątek, 7 marca 2008

Sprzątając Berlin. Inne spojrzenie

 
Ponieważ nie odnalazłam się wśród żadnej z opisanych w Polityce kategorii polskich putzfrau w Berlinie, postanowiłam wypełnić tę lukę tekstem - nie mogłam się od tego powstrzymać zarówno jako sprzątaczka, jak i socjolożka.
 
Sprzątanie jako medytacja 
 
Sprzątanie mogłoby zostać uznane za czynność medytacyjną, w Berlinie byłaby to zapewne medytacja buddyjska w wersji instant, we Wrocławiu czy w Warszawie trzymalibyśmy się bardziej katolickiej formy duchowości. Czyli praktyka uważnego bycia tu i teraz; zwracanie uwagi na szczegóły, takie jak kurz pod łóżkiem albo smuga na szybie; obserwowanie cyklu zaprowadzania ładu i powstawania chaosu. Nie, nie jestem w nastroju do żartów - całkiem poważnie twierdzę, że mogę sobie wyobrazić takie społeczeństwo, nawet niemieckie, ale i polskie, w którym sprzątanie należy do czynności uznawanych za ważne, co oznacza, że osoby, które wykonują taką pracę, cieszą się poważaniem i szacunkiem społecznym.
znane mi typy społeczeństw funkcjonują jednak według całkowicie odmiennych zasad.
 
Polsko-niemiecki tandem wykluczania
 
Te inne zasady, niestety jak najbardziej realne, sprawiają, że sprzątanie należy do najgorzej opłacanych, najbardziej zdegradowanych i najczęściej ukrywanych przed otoczeniem zajęć. W związku z tym, nikogo chyba nie dziwi, że większość osób sprzątających to kobiety, w Berlinie - migrantki, które wykonują swoją pracę nielegalnie, i nie dotyczy to tylko bezrobotnych, które nie mogły znaleźć zajęcia w Polsce. Berlin to także miasto sprzątających polek-studentek, które jednak nie opowiadają o swoim zawodowym życiu dziennikarkom spotykanym w przedziałach międzynarodowych pociągów - jeśli już z kimkolwiek na ten temat dyskutują, to jedynie z innymi studentami i studentkami w czasie zajęć na temat rynku pracy we współczesnym świecie. Trzymają się wtedy jednak raczej socjologicznych tekstów, a nie własnych kilkuletnich doświadczeń.
 
Jak się okazuje, w świecie postfeministycznym zapotrzebowanie na kobiece prace nie zmalało - wciąż trzeba sprzątać, zajmować się dziećmi i opiekować starymi ludźmi. Choć kategoria kobiecości w salach wykładowych, przynajmniej w większości z nich, została już dawno temu zdekonstruowana, ma się to nijak w stosunku do codzienności - wiadomo, co jest kobiece, i wiadomo, że to, co kobiece, a więc także kobiece zajęcia, nie zaliczają się do tych, które posiadają dużą wartość społeczną. (Poza współczuciem i współpracą, dobrze brzmiącymi w różnego rodzaju sloganach).
 
Kobiece Polki przyjeżdżają zatem do Berlina, dzięki czemu niemieckie państwo jeszcze jakoś funkcjonuje; co jednak by się stało, gdyby zostawić to państwo na łasce państwa? Może jednak coś by się poprzestawiało - w niektórych przynajmniej - politycznych, opiniotwórczych i innych ważnych głowach, dzięki czemu ani dla Polek w Berlinie, ani dla, podobno, lewicowego Berlina, skojarzenie polska putzfrau nie byłoby tak oczywiste, jak jest w tym momencie.

Dyskretny urok milczenia 
 
Jako doktorantka ze skłonnością do testowania różnego rodzaju społecznych granic, zajęłam się w Berlinie także sprzątaniem. Był to tak zwany nieprzypadkowy przypadek, właściwie ta praca przyszła do mnie sama. Zatem zaczęłam o tym opowiadać, nie tylko w gronie polskich sprzątających studentek, ale i wśród innych młodych ludzi, inteligentnych i otwartych, często także pracujących nad doktoratami, najczęściej Niemców. I te niezwykle uzdolnione osoby zapadały w milczenie w tym samym momencie, kiedy stwierdzałam, że od czasu do czasu pracuję jako sprzątaczka, choć wcześniej zadawały wiele interesujących pytań, dotyczących mojej dysertacji, związanych z tym badań oraz doświadczeń. 
 
O niektórych sprawach po prostu się nie mówi. Znów wyleciało mi to z głowy.