Gdzie jest napisane, że życie należy opowiadać w konwencji dramatycznej, ciężkiej i poważnej?
Złamałam swoje postanowienie żadnych komedii romantycznych tej wiosny i wybrałam się na Juno. Miały na to wpływ 3 czynniki: 1) ciąża; 2) ciekawość; 3) poniedziałek
wielkanocny w Berlinie przypominał wszystko, tylko nie wiosnę. (Poza
tym, nie od dzisiaj wiadomo, że jestem niekonsekwentna).
Czego zatem dowiedziałam się podczas tych kilkudziesięciu minut zanurzenia w ciążową opowieść?
1) Że ciąża w wieku 16 lat nie musi kończyć się ani depresją poaborcyjną,
ani depresją rodzicielską, jeśli tylko nosicielka ciąży może podejmować
swobodne decyzje, dotyczące tego, co się z nią w tym czasie dzieje (z nią oznacza tu też z jej brzuchem)
2) Lepiej być krnąbrną i inteligentną dziewczyną, gorzej - grzeczną i
naiwną, choć wiadomo, kto pójdzie do nieba, a kto tam, gdzie chce. Pierwsze wymienione cechy przekładają się na umiejętność określenia i
chronienia własnych granic, także tych cielesnych, umożliwiając tym
samym podmiotowe przeżywanie ciąży.
3) Jedną z terapeutycznych funkcji umiejętności prowadzenia narracyjnej
opowieści o sobie jest zdolność do wyobrażenia sobie różnych scenariuszy
własnego życia, tych potencjalnych wersji osobistego kina; wydaje się,
że konwencja lekka i zabawna nie tylko wzmacnia tę terapeutyczną
właściwość, ale też sprawia, że opowieść jest egzystencjalnie
prawdziwsza (śmiej się i płacz, a nie będziesz sobie zdawać pytania, czy życie ma sens, twierdzi Odo Marquard w Apologii przypadkowości).
Co by się jednak stało, gdyby Juno urodziła się w Polsce? Proszę spojrzeć na tytuł tego wpisu i dopowiedzieć sobie resztę.
* komentowany przez grega.grega artykuł znajduje się tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz