poniedziałek, 28 lipca 2008

Import/Export

Młode (ale i starsze) kobiety z Europy Wschodniej odkrywają świat. (Świat, przy tym, także nie jest w stosunku do nich obojętny). "Import", ta nazwa trafnie pokazuje, że chodzi o towar, uwrażliwiając widza na ważność aspektów ekonomicznych w oglądzie zagadnień, składających się na to, co przyzwyczailismy się nazywać 'współczesnością'.





Domy publicze na Ukrainie, do których chętnie przyjeżdżają Austriacy, ale i www.sex.ua to jednak tylko jednak strona medalu (tak, internet to bardzie ciekawy społeczny fenomen. Nie należy go krytykować. Krytyka internetu oznacza, że nie posiada się wystarczających kompetencji kulturowych, żeby zrozumieć jego złożoność i wielowymiarowość).
Druga strona medalu dotyczy umierania. W Europie Zachodniej problem starości staje się coraz bardziej widoczny, także w filmach. Na oddziale geriatrycznym świadomi pacjenci to rzadkość. Wobec tego najważniejsze zabiegi dotyczą higieny, chodzi głównie o zmienianie pieluchy i mycie. Na oddziałach geriatrycznych w Austrii czynności te wykonują jedynie dyplomowane (także w Austrii) pielęgniarki, ponieważ pielęgniarki z Ukrainy zajmują się sprzątaniem. W austriackich domach zmieniać pieluchy mogą nie-pielęgniarki z Ukrainy, z Polski oraz innych wschodnioeuropejskich krajów, ponieważ zmieniają je nielegalnie.
Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja nie jest wesoła, choć można dostrzec także jej komiczne aspekty:



"Import/Export" to jedno z moich trzech festiwalowych odkryć. Znakomity, bolesny film. Chyba pierwszy raz mogę powiedzieć, że sytuacja umierania została w filmie oddana w sposób autentyczny. Choć, być może, sceny są szokujące, skoro tak pisali o tym recenzenci.
Ten film jest bardzo przygnębiający - wbija w ziemię. Festiwalowa publiczność śmiała się jednak w najmniej odpowiednich momentach, przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Domyślam się, że festiwalowa publiczność nie lubi takich nieprzyjemnych ujęć i dialogów, i w taki też, dość nieporadny sposób, stara się przetrwać trudne, filmowe godziny. Nie należy się temu zbytnio dziwić - to raczej nie festiwalowa publiczność jeździ zmieniać austriackie pieluchy.
Polecam wywiad z reżyserem.


 Urlich Seidl (2006), Import/Export

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz