Powoli
odklejam się od narracji lekkich i przyjemnych, choć - nie powiem -
miło było/jest :).
Zastanawiające jest jednak samo to rozróżnienie, i
to, w którą stronę, jeśli chodzi o 'wartość' opowieści, przechyla się
to, co niezbyt skomplikowane, a w którą to, co bardzo przygnębiające.
(Choć podział na sztukę wysoką i niską przestał [??] obowiązywać już
jakiś czas temu).
Swego
czasu bardzo ujęła mnie poniższa opinia na temat "Mężczyzny idealnego"
(bardzo lubię czeskie kino, nawet jeśli nie przepadam za narodowymi
klasyfikacjami):
"Może mam prostackie poczucie humoru i widocznie beznadziejny gust - w porównaniu z niektórymi wypowiadającymi się tu intelektualistami - ale film bardzo mi się podobał. A że przejaskrawione pewne sytuacje? Że nie porusza - ambitnie - odwiecznych problemów egzystencjalnych, życia i jego sensu, śmierci etc... Nikt nie łazi bez celu, nie płacze, nie popełnia samobójstwa z powodu zawiedzionej miłości, ani nie czyni innych podobnych głupot, charakteryzujących ludzi niezrównoważonych emocjonalnie - nazywanych potocznie 'wrażliwymi'? No i co z tego?" [w taki sposób ten film, wyreżyserowany przez Filipa Renča, zobaczył barasek]
Jeśli
założyć, że tworzymy swoje tożsamości, opowiadając autobiograficzne
historie, to ciekawe wydaje mi się w tym momencie to, skąd czerpiemy do
tego inspiracje, czyli pomysły na główne wątki i motywy, czy może (z
mniej intencjonalnej strony), jak odnosimy się do tego, co nam się
przydarza. Dość pociągające wydaje mi się też pytanie o to, jak to się
dzieje, że wybieramy taką a nie inną konwencję, łącząc poszczególne
fragmenty tego, co nazywamy 'życiem'. I jaką rolę w tym procesie
łączenia odgrywają opowieści, którymi się otaczamy - literackie,
filmowe, muzyczne, jeszcze inne.
Te
moje pytania odnoszą się do dość zaniedbanego socjologicznie obszaru,
mianowicie 'szczęścia' czy też 'zadowolenia', 'satysfakcji', 'poczucia
spełnienia' (lub ich braku) - jak to się dzieje, że niektórym zdarzają
się szczęśliwe życiowe historie, a innym nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz