Znów 'zajmuję się umieraniem', zatem nie mogłam nie pójść do kina na "33 sceny z życia" Małgośki Szumowskiej.
I
jestem pod dużym wrażeniem tego filmu, mogę nawet napisać, że "Sceny"
są mi bliskie - ta bliskość dotyczy sposobu doświadczania świata jako
tworu nieciągłego, pokawałkowanego, także, w dużej mierze,
paradoksalnego i banalnego. Ta paradoksalność i banał dotyczą zarówno
życia, jak i śmierci oraz tego, co pomiędzy nimi.
Przy
tym, od pewnego czasu te moje interpretacje coraz wyraźniej się
różnicują - przełączam się od socjologicznej do osobistej, i na odwót - i
często rozmaite teksty kultury przylegają tylko do jednej lub tylko do
drugiej perspektywy. W tym przypadku niezależnie od tego, na który tryb
odbioru bym się nie przełączyła, nie pojawiał się właściwie żaden
rodzaj niezgody czy nieprzystawania.
W
moim odczuciu jest to film głęboko autentyczny (i nie łączyłabym tego z
autobiografizmem bądź jego brakiem), co oznacza, że przystaje do
wrażliwości, nazwijmy ją, późnonowoczesnej, do odbioru świata takiego,
jaki wyłania się z doświadczenia. Mogę się w wpisać w "Sceny"
Szumowskiej, ale mogę też wpisać w nie wiele innych opowieści o umieraniu i o życiu z tym umieraniem.
___
O
tym, że umieranie jest przerażające, że jest nie-do-wyobrażenia,
nie-do-pomyślenia, napisano wiele tomów i nakręcono sporo filmów.
Umieranie jest jednak też bardzo cielesne, konkretne, dosłowne, brudne i
odrażające. I to jest już mniej oczywiste, choć jak najbardziej realne.
W tym momencie wydaje mi się, że wejście w sytuację umierania to
głównie zejście (?) na poziom fizjologii. Umieranie jest przy tym
banalne: trzeba kupić pampersy, zmienić, wynieść, wyrzucić, kupić nowe.
Ciągle ta sama zwyczajność rzeczy i czynności; rutyna i powtarzalność.
___
A
jednocześnie - paradoksalne zadziwienie - bo najbardziej zadziwiające
jest chyba to, że to życie z umieraniem jest tak niezwykle, bezwstydnie i
podniecająco żywe, tak jakby każda chwila musiała
zostać p r z e ż y t a w całej swojej rozciągłości, podważając też
to, co zostało do tej pory ustalone.
Można
powiedzieć, że ten czas przemiany rozprzestrzenia się - nie dotyczy
tylko umierającego, ale także wszystkich zanurzonych w ten proces osób -
życie staje się bolesne, ale też - jak gdyby ponownie - otwarte.
___
Jeszcze
jedną rzecz warto podkreślić - to, że miłość i śmierć splecione są ze
sobą w sposób mocny, powiedziałabym nawet - pierwotny. Są jak dwie
strony tego samego medalu - procesy, do które do nich prowadzą są
dosadne i głęboko transformujące. I w "Scenach" ten rytm konająco-kopulujący,
zabierający i dający życie, jest niemalże dotykalny, realny - w
głębokim sensie realności - to znaczy oddający puls doświadczenia.
___
I
jeśli diagnoza jest trafna, to znaczy, jeśli z przewidywalności
spójnych historii rzeczywiście pozostały nam już tylko egzystencjalne
strzępy, fragmenty i sceny, to, być może, warto się także do tych "Scen" przymierzyć.
Małgośka Szumowska, "33 sceny z życia" (2008)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz