"Jest
to książka o tym, co ludzie do mnie pisali i mówili przez pięćdziesiąt
lat", pisze na pierwszej stronie swojej najnowszej książki Hanna Krall*.
Zastanawiam
się ostatnio nad tym, jak można zajmować się tym, co ludzie opowiadają.
Z jednej strony, można takie historie analizować naukowo, używając na
przykład jednej z konwencji, jakie proponuje socjologia jakościowa. Z
drugiej strony, opowieść może odnaleźć się w innych, nienaukowych
formach. Jedną z nich jest reportaż.
Hanna
Krall obchodzi się z tym, co ludzie mówią i piszą w taki sposób, na
jaki nie mógłby sobie w Polsce pozwolić żaden socjolog (przynajmniej nic
mi o tym nie wiadomo). Do czytelnika bądź czytelniczki docierają
fragmenty wspomnień, listów, rozmów. Wszyscy wiemy, także bohaterowie
książki, że reportaż rządzi się swoimi prawami. Co jednak nie oznacza,
że nie jest blisko tego, co zostało opowiedziane:
"Po babci umarł Josek, starszy brat mojego taty. Może też w szabas, nie jestem pewny. Jeżeli tak będzie lepiej dla twojej pointy, niech będzie, że w szabas."
Zastanawiam
się nad tym nie bez powodu. To nie takie proste podążać za opowieścią i
jednocześnie przestrzegać naukowych reguł. W nauce, żeby jednak to się
udało (i zostało zaakceptowane), należy odwołać się do dziesiątek
książek, określając własne stanowisko. Po gęstych stronach "części
teoretycznej" można zająć się biograficznymi historiami. Jednak i one
muszą zostać ujęte w socjologiczne ramy. Łapiemy zatem narracyjny
oddech, by powrócić do interpretacji tego, co zostało opowiedziane.
W
pewnym momencie pojawiają się jednak pytania, czemu ma to właściwie
służyć. Czy nie lepiej po prostu opowiadać historie, zamiast naukowo je
obrabiać. Tym bardziej, że sam socjologiczny świat z nieufnością
podchodzi do "narracyjnych produktów", zresztą dzieląc nieufność z tak
zwanymi nieprofesjonalnymi czytelnikami, tyle że z innych powodów.
* Hanna Krall, "Różowe strusie pióra", Świat Książki, Warszawa 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz