niedziela, 6 grudnia 2009

Element krajobrazu

"Tyle w nich było sprzeczności, czasem trwożliwie dziecinni, czasem zupełnie dorośli. Wygadują sporo głupstw, czasem mówią coś rozsądnego. Są lękliwi i radości, samolubni i głupi, życzliwi i mądrzy, zdolni do samozaparacia, oddania, rozgniewani i łagodni, sentymentalni, niezności i godni miłosci. Wszystko razem pomieszane. No zobaczymy, co z tego będzie."
Ingmar Bergman, "Sceny z życia małżeńskiego"

Jakoś uwiodła mnie ta książka. Taki zachwyt przez smutek. Uśmiech w zamyśleniu. Takie to zagmatwana, myślę, takie dziwne. Niby nie, a tak, właściwie źle, a jednak dobrze. 

W tej historii jest ona i on. I czas. Są razem i osobno. Odchodzą i wracają. Sporo w tym zamieszania i braku konsekwencji. Chciałabym  zaprotestować i krok po kroku, słowo po słowie rozłożyć ten związek na czynniki pierwsze, pokazać, skąd to się w ogóle wzięło, to rozpirzenie. 

Bo jeśli ta książka mówi coś ważnego o naszym doświadczeniu, a intuicyjnie ku temu się skłaniam, mogłoby to oznaczać, że ciągle musimy mieć się na baczności. Czy chodzi o miłość, czy o cokolwiek innego. Zaufanie i do siebie, i do świata wyparowało. Teraz, czyli w naszej cudownej nowoczesności, każde zdarzenie należy brać pod lupę, i przyglądać mu się ze wszystkich możliwych stron, analizować i poddawać w wątpliwość. Dość to wyczerpujące.

Zajrzyjcie do "Scen..", Johann i Marianne są tacy  w y m ę c z e n i. 

Zastanawiam się, co jest większym problemem: ta relacja, która dawno temu powinna się skończyć albo zmienić (mimo wszystko, sugerowałabym psychoterapię); czy może taki sposób urządzenia współczesnego świata, który sprawia, że te   m ę c z ą c e   r e l a c j e   są zwyczajnym elementem krajobrazu.     


Ingmar Bergman, "Sceny z życia małżeńskiego", Poznań 1975

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz