"Tyle w nich było sprzeczności, czasem trwożliwie dziecinni, czasem zupełnie dorośli. Wygadują sporo głupstw, czasem mówią coś rozsądnego. Są lękliwi i radości, samolubni i głupi, życzliwi i mądrzy, zdolni do samozaparacia, oddania, rozgniewani i łagodni, sentymentalni, niezności i godni miłosci. Wszystko razem pomieszane. No zobaczymy, co z tego będzie."Ingmar Bergman, "Sceny z życia małżeńskiego"
Jakoś uwiodła mnie ta książka. Taki zachwyt przez smutek. Uśmiech w zamyśleniu. Takie to zagmatwana, myślę, takie dziwne. Niby nie, a tak, właściwie źle, a jednak dobrze.
W
tej historii jest ona i on. I czas. Są razem i osobno. Odchodzą i
wracają. Sporo w tym zamieszania i braku konsekwencji. Chciałabym
zaprotestować i krok po kroku, słowo po słowie rozłożyć ten związek na
czynniki pierwsze, pokazać, skąd to się w ogóle wzięło, to rozpirzenie.
Bo
jeśli ta książka mówi coś ważnego o naszym doświadczeniu, a intuicyjnie
ku temu się skłaniam, mogłoby to oznaczać, że ciągle musimy mieć się na
baczności. Czy chodzi o miłość, czy o cokolwiek innego. Zaufanie i do
siebie, i do świata wyparowało. Teraz, czyli w naszej cudownej
nowoczesności, każde zdarzenie należy brać pod lupę, i przyglądać mu się
ze wszystkich możliwych stron, analizować i poddawać w wątpliwość. Dość
to wyczerpujące.
Zajrzyjcie do "Scen..", Johann i Marianne są tacy w y m ę c z e n i.
Zastanawiam
się, co jest większym problemem: ta relacja, która dawno temu powinna
się skończyć albo zmienić (mimo wszystko, sugerowałabym psychoterapię);
czy może taki sposób urządzenia współczesnego świata, który sprawia, że
te m ę c z ą c e r e l a c j e są zwyczajnym elementem
krajobrazu.
Ingmar Bergman, "Sceny z życia małżeńskiego", Poznań 1975
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz