niedziela, 19 września 2010

Życie przed sobą

Agnès Varda to moja filmowa miłość. Cztery lata temu po raz pierwszy obejrzałam jej niektóre filmy, i od tego czasu tylko kilka filmów innych reżyserów wywarło na mnie podobne wrażenie. Miłość ma jednak swoje granice –  podczas festiwalowej retrospektywy filmów Vardy zaspałam na jej, być może, najważniejszy film. I od tego czasu jeszcze bardziej chciałam go zobaczyć. Nie jest to jednak film łatwo dostępny, w związku z czym przeczytałam kilka tekstów na jego temat i systematycznie go sobie wyobrażałam. Chodzi o film „Cléo od piątej do siódmej”, nakręcony przez Vardę w 1962 roku.

Niedawno okazało się, że ktoś nie tylko ten film ma, ale i ma ochotę go zobaczyć. Z tej ochoty zrobiła się filmowa noc z trzema interesującymi filmami i dwoma wyjątkowymi mężczyznami.

„Cléo od 5 do 7” to dwie godziny z życia młodej kobiety, tytułowej Cléo, która czeka na wyniki badań. Cléo musi przeżyć te dwie godziny, żeby spotkać się z lekarzem, który powie jej, czy ma raka. Wokół toczy się tak zwane zwykłe życie. Jest słoneczny dzień. Rozgadane kawiarnie przy paryskich ulicach. Gwar i ruch, kłótnie i śmiech.

Jeśli przeżyliście kiedyś podobną sytuację, wiecie, jakie napięcie i jaka ochota na życie się z nią wiążą. Nagle okazuje się, że świat jest bardzo zmysłowy i bardzo pociągający. Czy nie żyjemy po to, żeby cieszyć się każdą drobną chwilą? Łóżka są po to, żeby się w nich wylegiwać. Filiżanki – żeby z wdziękiem podnosić je do ust. Sukienki są po to, żeby z przyjemnością przeglądać się w lustrach i w oczach przechodniów. Nieprzypadkowo zresztą Cléo, wychodząc od wróżki, spogląda w lustro, myśląc, że dopóki dobrze wygląda, dopóty żyje. Czasem trzeba po prostu poprawić makijaż i przeczesać włosy.

Oglądam film o dwóch godzinach z życia Cléo, tak jakbym z oddalenia przyglądała się swojemu życiu sprzed dwóch lat. Varda opowiada tę historię dokładnie tak, jak się spodziewałam. Cały świat planuje wyjazdy, robi zakupy i je kolacje, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jakie ma szczęście, że może to robić. W tym samym czasie Cléo widzi jak na dłoni wszystko to, czego nie zrobiła do tej pory. Kogo nie kochała. Dokąd nie pojechała. Czego nie powiedziała. Nie zobaczyła i nie dotknęła. Od samego myślenia o tym można się rozchorować.

To nie przypadek, że cztery lata temu zaspałam na projekcję tego filmu, myślę, podążając jednocześnie za jego bohaterką. Może wszystko ułożyło się w taki a nie inny sposób właśnie po to, żebym w sierpniową noc obejrzała „Cléo od piątej do siódmej” z dwoma przywołanymi już, wyjątkowymi mężczyznami.

Oglądając film Agnès Vardy, nie mogę też – oczywiście - pozbyć się myśli, że wszyscy troje mamy jeszcze czas i życie przed sobą. Że nic złego nas nie spotka. Wieczorami będziemy rozmawiać, oglądać filmy i pić wino, w ciągu dnia zajmiemy się innymi ważnymi sprawami. Ze wszystkim, tak jak Cléo, zdążymy.




Agnès Varda,  „Cléo od piątej do siódmej”/"Cléo de 5 à 7" (1962)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz