Agnès
Varda to moja filmowa miłość. Cztery lata temu po raz pierwszy
obejrzałam jej niektóre filmy, i od tego czasu tylko kilka filmów innych
reżyserów wywarło na mnie podobne wrażenie. Miłość ma jednak swoje
granice – podczas festiwalowej retrospektywy filmów Vardy zaspałam na
jej, być może, najważniejszy film. I od tego czasu jeszcze bardziej
chciałam go zobaczyć. Nie jest to jednak film łatwo dostępny, w związku z
czym przeczytałam kilka tekstów na jego temat i systematycznie go sobie
wyobrażałam. Chodzi o film „Cléo od piątej do siódmej”, nakręcony przez
Vardę w 1962 roku.
Niedawno
okazało się, że ktoś nie tylko ten film ma, ale i ma ochotę go
zobaczyć. Z tej ochoty zrobiła się filmowa noc z trzema interesującymi
filmami i dwoma wyjątkowymi mężczyznami.
„Cléo
od 5 do 7” to dwie godziny z życia młodej kobiety, tytułowej Cléo,
która czeka na wyniki badań. Cléo musi przeżyć te dwie godziny, żeby
spotkać się z lekarzem, który powie jej, czy ma raka. Wokół toczy się
tak zwane zwykłe życie. Jest słoneczny dzień. Rozgadane kawiarnie przy
paryskich ulicach. Gwar i ruch, kłótnie i śmiech.
Jeśli
przeżyliście kiedyś podobną sytuację, wiecie, jakie napięcie i jaka
ochota na życie się z nią wiążą. Nagle okazuje się, że świat jest bardzo
zmysłowy i bardzo pociągający. Czy nie żyjemy po to, żeby cieszyć się
każdą drobną chwilą? Łóżka są po to, żeby się w nich wylegiwać.
Filiżanki – żeby z wdziękiem podnosić je do ust. Sukienki są po to,
żeby z przyjemnością przeglądać się w lustrach i w oczach przechodniów.
Nieprzypadkowo zresztą Cléo, wychodząc od wróżki, spogląda w lustro,
myśląc, że dopóki dobrze wygląda, dopóty żyje. Czasem trzeba po prostu
poprawić makijaż i przeczesać włosy.
Oglądam
film o dwóch godzinach z życia Cléo, tak jakbym z oddalenia przyglądała
się swojemu życiu sprzed dwóch lat. Varda opowiada tę historię
dokładnie tak, jak się spodziewałam. Cały świat planuje wyjazdy, robi
zakupy i je kolacje, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jakie ma
szczęście, że może to robić. W tym samym czasie Cléo widzi jak na dłoni
wszystko to, czego nie zrobiła do tej pory. Kogo nie kochała. Dokąd nie
pojechała. Czego nie powiedziała. Nie zobaczyła i nie dotknęła. Od
samego myślenia o tym można się rozchorować.
To
nie przypadek, że cztery lata temu zaspałam na projekcję tego filmu,
myślę, podążając jednocześnie za jego bohaterką. Może wszystko ułożyło
się w taki a nie inny sposób właśnie po to, żebym w sierpniową noc
obejrzała „Cléo od piątej do siódmej” z dwoma przywołanymi już,
wyjątkowymi mężczyznami.
Oglądając
film Agnès Vardy, nie mogę też – oczywiście - pozbyć się myśli, że
wszyscy troje mamy jeszcze czas i życie przed sobą. Że nic złego nas nie
spotka. Wieczorami będziemy rozmawiać, oglądać filmy i pić wino, w
ciągu dnia zajmiemy się innymi ważnymi sprawami. Ze wszystkim, tak jak
Cléo, zdążymy.
Agnès Varda, „Cléo od piątej do siódmej”/"Cléo de 5 à 7" (1962)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz