Odkąd
zaczęłam biegać, ciągle jestem głodna. Znoszę do domu cukinie, pory,
selery, papryki i pomidory. Duszę je na oliwie, a wcześniej dodaję do
tej oliwy czosnku i masali. Piekę naleśniki z malinowym nadzieniem,
posypuję je cukrem puderem, obok stawiam filiżanki z kawą po turecku.
Zagniatam ciasta na szarlotki, patrzę jak drożdże podnoszą mąkę
wyrobioną z masłem, mlekiem i cukrem. Bardzo to zajmujące.
Oprócz
tego, dość podstawowego głodu, pojawił się inny, nie mniej przyjemny
głód. Ciągle mam też ochotę na nowe opowieści. Otwieram książki i
wsłuchuję się w ich rytmy, wchodzę w języki, przyglądam się motywom,
wątkom, zwrotom akcji. Poddaje się opowieściom i patrzę, co one ze mną
robią. Czasem ich działanie jest odświeżające, myślę: tak, nigdy nie
spojrzałam na to w taki a nie inny sposób; albo: zapomniałam już, że
pewne sytuacje można zobaczyć zupełnie inaczej. Zdarza się i tak, że po
kolejnej lekturze jestem przytłoczona i obolała, i najchętniej szybko
zapomniałabym o obrazach, które w trakcie czytania pojawiły się w mojej
głowie.
Książki
także znoszę. Kupuję w księgarniach i na wyprzedażach; pożyczam od
znajomych i dostaję od nieznanych mi osób; czytam fragmenty w
internecie. Zabieram je do autobusu, do łóżka, wychodzę z nimi przed
dom, jeśli tylko jest wystarczająco ciepło. I - znów - bardzo to lubię.
I
jakby naprzeciw tym moim zachciankom wychodzi miasto, a konkretnie -
usytuowana w tym mieście KsięgarnioKawiarnia, gdzie mogę rozmawiać na
przykład o książkach, albo: tylko się książkom przyglądać, i czuć ich
obecność, i pić wodę z imbirem, cytryną i miodem, zachwycając się nowym,
boskim swetrem mojej towarzyszki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz