poniedziałek, 4 października 2010

Głód czytania (między innymi)




Odkąd zaczęłam biegać, ciągle jestem głodna. Znoszę do domu cukinie, pory, selery, papryki i pomidory. Duszę je na oliwie, a wcześniej dodaję do tej oliwy czosnku i masali. Piekę naleśniki z malinowym nadzieniem, posypuję je cukrem puderem, obok stawiam filiżanki z kawą po turecku. Zagniatam ciasta na szarlotki, patrzę jak drożdże podnoszą mąkę wyrobioną z masłem, mlekiem i cukrem. Bardzo to zajmujące.

Oprócz tego, dość podstawowego głodu, pojawił się inny, nie mniej przyjemny głód. Ciągle mam też ochotę na nowe opowieści. Otwieram książki i wsłuchuję się w ich rytmy, wchodzę w języki, przyglądam się motywom, wątkom, zwrotom akcji. Poddaje się opowieściom i patrzę, co one ze mną robią. Czasem ich działanie jest odświeżające, myślę: tak, nigdy nie spojrzałam na to w taki a nie inny sposób; albo: zapomniałam już, że pewne sytuacje można zobaczyć zupełnie inaczej. Zdarza się i tak, że po kolejnej lekturze jestem przytłoczona i obolała, i najchętniej szybko zapomniałabym o obrazach, które w trakcie czytania pojawiły się w mojej głowie.

Książki także znoszę. Kupuję w księgarniach i na wyprzedażach; pożyczam od znajomych i dostaję od nieznanych mi osób; czytam fragmenty w internecie. Zabieram je do autobusu, do łóżka, wychodzę z nimi przed dom, jeśli tylko jest wystarczająco ciepło. I - znów - bardzo to lubię.

I jakby naprzeciw tym moim zachciankom wychodzi miasto, a konkretnie  - usytuowana w tym mieście KsięgarnioKawiarnia, gdzie mogę rozmawiać na przykład o książkach, albo: tylko się książkom przyglądać, i czuć ich obecność, i pić wodę z imbirem, cytryną i miodem, zachwycając się nowym, boskim swetrem mojej towarzyszki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz