niedziela, 17 października 2010

Chodzi też o to, żeby historie były znośne



Wyjechałam z domu odpowiednio wcześnie, żeby dotrzeć na czas. Wzięłam pod uwagę korki i kłopoty z parkowaniem. (W tym miejscu chciałabym poprosić mieszkańców Wrocławia o to, żeby częściej poruszali się środkami komunikacji miejskiej; miasto jest zapchane, a będzie jeszcze gorzej). 
 
Na miejsce dotarłam nie do końca zgodnie z planem: spóźniając się 15 minut. Jednak tego typu imprezy z reguły zaczynają się z poślizgiem, poza tym, nie spodziewałam się tłumów.

Ale tłumy były.
Przyszły dziewczęta w turbanach i chłopcy o rozmarzonych sporzeniach. Miejsc siedzących już nie było, ale też dłużej niż zazwyczaj szukałam miejsca do parkowania. 

Ludzie stali w przejściu i na korytarzu. Słuchali.

Słowa układały się w zdania, a zdania w historie. Zmienialiśmy czasy, miejsca i języki. Grażyna Plebanek uwodziła opisami kobiecego ciała, Jerzy Sosnowski próbował z humorem podejść do legendy o Sinobrodym. Gdy swoje opowiadanie czytała Sofija Andruchowicz, musiałam skupić się na jego polskim tłumaczeniu, które pojawiło się na jednej ze ścian. (Choć - szczerze mówiąc - bardziej pociągało mnie włuchiwanie się w brzmienie języka ukraińskiego).

Najbardziej spodobały mi się dwie historie Edgara Kereta (chyba jeszcze  tu o tym nie pisałam: uwielbiam jego opowiadania, nie mówiąć już o "Meduzach"). Zaintrygowała mnie opowieść o kierowcy autobusu, który chciał zostać Panem Bogiem. Najpierw miętoliłam ją w myślach, a później zaczęłam się w niej nawet zadomawiać.
Do tego stopnia, że w nocy, wracając do domu po wysłuchaniu jeszcze kilku innych historii, już w bardziej kameralnych warunkach, przy gorącej czekoladzie, zaczęłam znów o niej myśleć na skrzyżowaniu Piłsudzkiego z Powstańców Śląskich.

To dobry trop, pomyślałam, jadąc pustymi ulicami. 

Przecież nie chodzi tylko o to, żeby ciekawie opowiadać historie. Ważne jest też to, żeby te historie były znośne. Nie tylko dla czytelników, ale i dla bohaterów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz