poniedziałek, 15 listopada 2010

Dziewczyny śpiewają, chłopcy zbytkują




Jakiś problem

Mieszkam teraz na wsi, oddalonej 19 kilometrów od Wrocławia. Pół godziny samochodem. Większość rodzin ma dwa samochody, bo i mąż, i żona muszą dojechać do pracy. Mieszkają tutaj ludzie podobni do tych opisanych przez Ireną Morawską w reportażu „My się nigdy nie nudzimy” i sfilmowanych przez autorkę i jej męża w dokumencie „Czekając na sobotę”. Ale mieszkają też ludzie zupełnie inni, w tym nowi mieszkańcy, którzy szybko budują domy, bo mają dość życia w mieście. 

Gdyby państwo Morawscy przyjechali do wsi, w której mieszkam, i wybrali na bohaterów reportażu stałych bywalców sklepu „Pod brzozami”, amatorów tanich win, pozostali mieszkańcy byliby oburzeni. Stwierdziliby, że historie takich bohaterów mają się nijak do prawdziwego obrazu ich wsi, i uznaliby, że autorzy dopuścili się nadużycia. Zdenerwowałby ich też komentarz Pawła Goźlińskiego, twierdzącego, że Jeśli mamy z filmem Morawskich jakiś problem, to z zaakceptowaniem podstawowego faktu: oni to my, my to oni. W podobnym tonie wypowiadali się czytelnicy GW, podobnie byli też oburzeni.

Siermiężność
Ja nie jestem oburzona, bo nie sądzę, że celem pisania reportażu o jednej rodzinie ma być oddanie obrazu całej wsi. Nie wydaje mi się też, że państwo Morawscy z premedytacją pojechali na prowincję, żeby zepsuć jej i tak nie najlepszy już wizerunek. Nawet niezbyt bystry obserwator wie, że podobni bohaterowie mieszkają w każdym większym i mniejszym mieście. (Co nie oznacza, że nie rozumiem niepokoju związanego z dość siermiężnym opisywaniem i filmowaniem polskiej wsi).
Oglądając film i czytając reportaż, zastanawiałam się natomiast nad tym, po co autorzy „Czekając na sobotę” oraz „My się nigdy nie nudzimy” sięgnęli po dość ograny już temat, który – co można było przewidzieć – dobrze się sprzeda, wywołując kontrowersję i sprzeciw.

Mięso
Wydaje mi się przy tym, że bohaterowie państwa Morawskich, ze względu na posiadanie niskich kompetencji kulturowych i społecznych, nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, w jaki sposób autorzy mogą użyć ich wypowiedzi.  A właśnie sposób użycia tych wypowiedzi budzi wątpliwości. Oglądając film odnosiłam bowiem wrażenie, że autorzy powycinali z materiału, który zebrali, tak zwane mięso, i że z tego mięsa powstało kilkanaście przykuwających uwagę scen. Problem w tym, że poza tymi scenami za wiele w tym filmie nie ma. Przede wszystkim nie ma empatii w stosunku do jego bohaterów.

Oglądając ten film zastanawiałam się także nad tym, dlaczego nie powstają reportaże o erotycznych zabawach, połączonych z popijawami, odbywających się podczas korporacyjnych szkoleń i innych integracyjnych wyjazdów. Odpowiedź brzmi: bo to zepsułoby wizerunek firmy i pracujących w niej osób. A na to nie można sobie pozwolić. Żaden szanujący się manager nie wystąpi przed kamerą w towarzystwie roznegliżowanych dziewczyn, co innego bezrobotny stolarz. Posiadanie (albo nie) wysokich kompetencji społecznych i kulturowych powraca jak bumerang.

Etyka
W tym miejscu pojawiają się istotne pytania: o etykę obecną w trakcie kręcenia tego typu filmów dokumentalnych i o etykę towarzyszącą pisaniu takich reportaży. W kontekście tego przedsięwzięcia bardziej etycznym narzędziem opowiadania o rzeczywistości wydaje mi się tekst – przynajmniej oszczędza twarze. Choć reportaż Ireny Morawskiej także budzi wiele zastrzeżeń. Spójrzmy na ten fragment: Następnie w kuchni przy akompaniamencie żartów i śmiechu kroją, smażą, duszą, gotują. Tu też każdy ma swoje miejsce i rolę. Robią to mechanicznie, sprawnie jak w najprzedniejszym lokalu gastronomicznym. Tylko atmosfera taka słoneczna. Dziewczyny śpiewają, chłopcy zbytkują, ojciec fachowo dyryguje.

Śpiewają, zbytkują (?) – nie przypomina Wam to czegoś?

Gdyby Irena i Jerzy Morawscy pojawili się w sklepie „Pod brzozami”, oddalonym o te 19 kilometrów od Wrocławia, zapytałabym, dlaczego właściwie chcą kręcić film i pisać reportaż o ludziach, którzy na ławce przed sklepem godzinami sączą to tanie wino. I mam nadzieję, że nie okazałoby się, że robią to głównie dlatego, że nikt inny nie ma czasu ani ochoty na spotkanie z nimi.



Irena i Jerzy Morawscy, "Czekając na sobotę" (2010)
Irena Morawska, "My się nigdy nie nudzimy" (DF, 24.10.2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz