coś jest takiego w życiu, że może się ono nagle w jeden dzień zmienić w coś zupełnie innego. Jakby ciemna nocą ktoś komuś świat sprzedał, za drewniane dwa złote, i budzisz się gdzie indziej, w innym sobie, bez żadnej rzeczy, która byłaby twoja,
pisze
Anna Janko, a ja się zachwycam. Nie, nie zachwycam się tym, że w jeden
dzień życie może zmienić się w coś zupełnie innego. Zbyt podejrzliwa
jestem teraz na taki zachwyt. Zachwycam się "Dziewczyną z zapałkami",
czytaną pomiędzy przyjściem jednych gości i wyjściem do gości drugich.
(Z uwagi na święta czytam z doskoku, choć najchętniej nie wychodziłabym
przez 2 dni spod koca. Nie dlatego, że nie znoszę swojej rodziny i nie
cierpię swoich znajomych. Dlatego, że nie mogę się oderwać od książki, z
którą nic mnie nie łączy).
Zastanawiające,
same/sami widzicie. (A nawet nie miałam żadnych czytelniczych planów na
to Boże Narodzenie; nie pożyczyłam "Dziewczyny..." ani jej nie kupiłam.
Ta książka po prostu zjawiła się w domu, a jak już się zjawiła, to do
niej zajrzałam).
"Dziewczyna
z zapałkami" to przede wszystkim pięknie napisana opowieść o
codzienności, choć niemal natychmiast należy dodać, że to także
historia kobiety, która wychodzi za mąż, rodzi dwoje żywych dzieci i
jedno martwe, i traci samą siebie. Traci własne życie, obsługując życie
cudze. Czyli piorąc, gotując, myjąc karmiąc i zmywając. Że wymienię te niewidzialne
czynności, tak na wszelki wypadek. Anna Janko potrafi pisać o tym z
humorem, choć wcale nie jest jej do śmiechu. A czytelnik, tudzież
czytelniczka, wierzy, że narracja jest autobiograficzna aż do bólu, i że
narratorką nie jest nikt inny, tylko autorka książki. Co jest dość
naiwne, biorąc pod uwagę narracyjną (samo)świadomość pisarki.
Coś
jest takiego w niektórych książkach, że czytając je, wiem, że mnie nie
opuszczą aż do śmierci. A przynajmniej - że zostaną ze mną długo.
(Miłości do książek, tak jak miłości w ogóle, nie można być przecież do
końca pewną).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz