niedziela, 27 lutego 2011

Ale pewnego dnia..

Ale pewnego dnia, z pozoru zwyczajnego, życie się odmienia. Wszystko to, w co wierzyłeś, staje się realne, spada ci na głowę, czujesz i wiesz, że chcesz iść naprzód, choć nie masz pojęcia, gdzie cię to może zawieść.

Nie, nie, nadinterpretacje niewskazane. Nie było żadnej rewolucji, raczej ewolucja, tak powolna jak tylko ewolucja powolna może być (brakuje tylko głosu z offu: niech ktoś to trochę przyspieszy!).

Ale jedno jest pewne, zresztą najprawdopodobniej już o tym pisałam, bo przecież od czasu do czasu doznaję mniejszych lub większych olśnień z tym związanych. Otóż, książki zajwiają się w moim życiu w odpowiednim miejscu i czasie. Dokładnie wtedy, gdy ich potrzebuję. I dokładnie takie, jakie być powinny.
Nie do końca wiem, skąd ten fenomen się bierze i jak  go zbadać ;). Zależność jest jednak widoczna gołym okiem, choć, być może, wiele zależy od konkretnego oka.

Ostatnio trafiłam w taki nieprzypadkowy sposób na "Kołysankę dla wisielca" Huberta Klimko - Dobrzanieckiego. (Właściwie to nie ja na nią trafiłam, tylko ona na mnie. Dzięki pośrednictwu K.).
Jest w tej historii (i w historii jej czytania) wiele uroku, choć w trakcie lektury kilka razy zapaliło mi się w głowie czerwone światło (znak, że czuję zgrzyt, choć  nie wiem, czy powinnam wbijać gwoździe do trumny, w której leży poziom czytelnictwa w Polsce, głosząc, że i pisanie, i czytanie są zajęciami na wskroś ideologicznymi). 

Parę razy wydawało mi się też, że już to czytałam - podobne wątki pojawiają się w "Domu Róży" tego autora, czyli jednej z bardziej poruszających opowieści o umieraniu w świecie późnej (i czasami bezlitosnej) nowoczesności.

"Tam, gdzie kończy się namacalny świat, ten widoczny ze statku i z samochodu, świat, który jest częścią historii opowiedzianej, ale jeszcze nie do końca zapisanej, siedzę ja" - rozpoczyna Hubert Klimko-Dobrzaniecki, a ja myślę: zapomnę o wszystkim, a ty mi opowiadaj. 

Czytając, nie opuszczam Dolnego Śląska, i jednocześnie przenoszę się na Islandię. Poznaję ludzi, którzy nie do końca radzą sobie z życiem (ale już ze śmiercią - jak najbardziej), i patrzę, jak  mniej więcej w połowie historii następuje punkt zwrotny, i to na plus. 

Los się odmienił, mówią o takich sytuacjach ludzie. Za ten odmieniający się los jestem w stanie przyznać autorowi medal, który mogłabym nazwać "medalem sensownie zachowanych proporcji szczęścia i nieszcześcia, dawkowanego bohaterom". (Wielu pisarzy i pisarek zachowanie wspomnianych proporcji ignoruje w całej rozciągłości, dobijając tym nie tylko bohaterów, ale i czytelników).

Teraz jestem ciekawa, co było i będzie dalej.



Hubert Klimko-Dobrzaniecki, "Kołysanka dla wisielca", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2007 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz