Przez
kilka ostatnich dni nosiłam się z zamiarem napisania o tym filmie.
Czasem noszę się w podobny sposób z decyzjami ważniejszymi od tego, co
zjeść na obiad. Albo ze swoim rozbestwionym ciałam, gdy czuję, że to
ciało przemówi do mnie językiem dosadnym i konkretnym.
"Erratum" nie jest ani dosadne, ani konkretne. Jest rozmyte.
Pomiędzy dwoma miastami. Pomiędzy życiem w wersji wymarzonej a życiem w
wersji realnej. Pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. To rozmycie podkreśla,
że nie ma żadnej prostej odpowiedzi nawet na niezbyt skomplikowane
pytania. Świat jest złożony do granic możliwości. Innego nie będzie.
"Erratum"
jest też historią o tym, że zdarzenia, osoby, miejsca do nas wracają, -
chcemy tego czy nie. I że nigdy nie wiadomo, co się stanie, gdy
wyjeżdżając samochodem z garażu, rzucimy Sory do człowieka, który obok tego garażu prosi o papierosa. Albo bułkę.
Gdy
oglądałam tę scenę w kinie, przypomniały mi się wszystkie podobne
sceny, o których słuchałam, chodząc zimą do schroniska im. brata
Alberta. Pomyślałam: to Sory może do Michała, bohatera filmu, wrócić w najmniej spodziewanym momencie.
I wróciło. (Nie od dziś obserwuję u siebie zdolności profetyczne ;)).
A
później: podróż, wypadek, śmierć, poszukiwania. Tylko czego Michał tak
naprawdę szukał, nie wiem! Może Wy wiecie? (Prawdę mówiąc, nie mogłam wejść w jego skórę. Daleko mi do małej stabilizacji, przed którą ostrzegają reżyserzy i inni twórcy. Ale filmem jestem zachwycona.)
Czasem
życie, na krótszy lub dłuższy moment, toczy się w o l n i e j.
Bardziej monotonnie. Można tę różnicę poczuć niemal fizycznie: inaczej
wtedy wyglądają ławki, parki, niebo i psy. Marek Lechki
uchwycił to znakomicie, ale i subtelnie. Widzieliście podobnie
urzekające sceny mycia włosów? Nawet jeśli, to najprawdopodobniej nie w
polskim kinie.
Potem nic już nie będzie takie samo.
"Erratum", reż. Marek Lechki, Polska 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz