środa, 17 sierpnia 2011

Zostańcie w domu

2 tygodnie w hotelu w Egipcie (all inclusive). Weekend w Sztokholmie (hostel). Meksyk. Dominikana. Turcja. Bułgaria. Islandia. Austria. Hiszpania. Włochy. Samolotem, pociągiem, samochodem. O wyjazdach do tych krajów słucham przy herbacie, rozmawiając przez telefon i przez Skype’a. Na Facebooku poznaję pierwsze, wakacyjne wrażenia i oglądam dziesiątki zdjęć. Przeglądając blogi, czytam dłuższe relacje. Wzrost zamożności połączony ze spadkiem kosztów przemieszczania się doprowadził do tego, że podróżowanie stało się normą. Choć być może byłoby lepiej, gdybyśmy nie ruszali się z domów.

Przeczytałam tę książkę jednym tchem. Uważam, że powinna być dołączana do biletów, szczególnie lotniczych. Bądźmy przynajmniej świadomi tego, jak groteskowi jesteśmy i co ta groteskowość oznacza dla rdzennych mieszkańców krajów, do których lecimy. „Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym” Jennie Dielmans to książka-wyrzut sumienia. Po jej lekturze można dojść do wniosku, że podróżowanie w obecnej postaci (a innego przecież nie ma, nawet jeśli omijamy pięciogwiazdkowe hotele) jest czynnością podejrzaną moralnie. Społeczne, ekonomiczne i ekologiczne konteksty współczesnej turystyki, opisane przez Jennie Dielmans, mogą wywołać poczucie wstydu oraz zażenowanie. Autorka pisze, że gdyby przed podróżami, które stały się podstawą kolejnych części jej książki, zdawała sobie sprawę, czego doświadczy i czego się dowie, najprawdopodobniej nie wsiadłaby do samolotu.

Czas na kolejną wyliczankę: Hiszpania, Wietnam, Dominikana, Tajlandia, Meksyk. O tych krajach jako celach wycieczek pisze Jennie Dielmans. Seksturyści. Turyści, którzy nie znoszą tego określenia, myśląc, że prawdziwe podróże do autentycznych miejsc wciąż są możliwe. Turyści typu all inclusive, wbrew pozorom, przewidywalni w podobnym co inni stopniu.

Reporterka odkrywa przed czytelnikami niezbyt rozbudowaną gamę podróżniczych możliwości. Interesują nas już nie tylko nietknięte plaże, życzymy sobie również nietkniętych ludzi, pisze, precyzując to, co ma na myśli: Zapotrzebowanie turystów na kulturę i tradycję innych (nieważne, czy będą tam Masajowie w Kenii, Majowie w Meksyku, lud Akha w Tajlandii czy Hmongowie w Wietnamie) stawia wysokie wymagania ludziom, których odwiedzamy. To, czy im zapłacimy, uzależnione jest od tego, czy uznamy ich za malowniczych, autentycznych i nieskażonych cywilizacją. W dniu, w którym Mao oprowadzająca turystów po wietnamskim Sa Pa kupi sobie antenę satelitarną, samochód, lodówkę z zamrażarką lub po prostu inne ubrania, turyści zaczną mieć problem. Przestanie być autentyczna, a jako obiekt zdjęć – atrakcyjna. Konsumujemy nie tylko jej kulturę i tradycje, konsumujemy również jej biedę. Ona musi być biedna dla nas.

Nieustanne przenikanie się perspektywy globalnej z lokalną to ogromna zaleta tej książki. Autorka pisze o tym, dokąd trafiają pieniądze turystów wybierających 'egzotyczne' kraje jako miejsca urlopów (wracają do europejskich koncernów, które są właścicielami hoteli), jednocześnie pokazuje codzienność pracujących w tych hotelach 'tubylców'. Ta książka burzy jeden z mitów masowej turystyki: przekonanie, że przyczynia się ona do rozwoju krajów, do których Niemcy czy Szwedzi zdecydują się polecieć. Okazuje się, że przemysł turystyczny, jeśli już do czegokolwiek się przyczynia, to często do powstawania szkód, np. ekologicznych.

Czytając „Witajcie w raju..”, zastanawiałam się nie tylko nad turystyką rozrywkową, ale i nad turystyką zawodową, uprawianą chociażby przez reporterów, których globalizacja przecież nie omija. Czym różnią się ich opowieści o odległych krajach od historii przywożonych przez amatorów plaży albo wojny wietnamskiej? W jakim stopniu tak zwana ambitna literatura podróżnicza przyczynia się do budowania wyobrażenia autentycznej podróży, powielanego następnie w przewodnikach, a później w kolejnych historiach, których słucham z coraz mniejszą cierpliwością.


Przeczytajcie tę książkę i zostańcie w domu.


Jennie Dielmans, "Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011

______________
Tekst ukazał się na stronach serwisu MojeOpinie.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz