środa, 3 sierpnia 2011

Reportaż z własnego życia


Pisanie o sobie, komu to potrzebne? Co jadłam, gdzie byłam. Co widziałam. I z kim, i po co. Dziesiątki nudnych zdań i banalnych czynności. Blogi, serwisy społecznościowe, mikroblogi. Statusy związków, miejsca pracy, skończone szkoły. Ulubione knajpy i kina, książki zabierane do pociągów, filmy, o których nie można przestać myśleć. Cele wakacyjnych podróży okraszone zdjęciami. Horoskopy na kolejne dni.
Niby takie to nowe, a wszystko już było, tyle że w wersji elitarnej i papierowej.

Więc jednym z pierwszych miejsc, które odwiedzam po powrocie, jest Tania Księgarnia przy Oławskiej. Po pięciu  minutach dostrzegam tam "Drogę do nieba" Erici Fischer, i w tym samym momencie przestaję szukać czegokolwiek innego. Nawet nie o to chodzi, że koniecznie chcę poznać historię rodzinną pisarki; raczej przeczuwam, że ta historia, jaka by nie była, będzie świetnie napisana. I nie mylę się.

Erica Fischer, poza opisywaniem wojennych przeżyć swoich dziadków i rodziców, pisze o sobie. O tym dokąd podróżuje i jak to robi (głównie z Berlina do Wiednia, i z powrotem, wagonem sypialnym), z kim śpi  (z mężczyznami poznanymi przez internet) i co je (sernik, do tego kawa z mlekiem). Nie wiem, czy to ekshibicjonizm, wiem, że to bardzo dobra literatura. Gdyby pojedyncze zdania pojawiały się na Facebooku, zapewne wiele osób klikałoby "Lubię to". Gdyby te zdania nie były zapakowane w książkę, można by uznać, że pisarka przekracza granice tego, co można o sobie opowiedzieć obcym ludziom, dokładniej: tysiącom obcych ludzi.

Tak, życie jest banalne. Teraz widać to jeszcze wyraźniej.


Erica Fischer, "Droga do nieba. Historia rodzinna"/"Himmelstrasse", przeł. Katarzyna Weintraub, Czarne 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz