Pisanie
o sobie, komu to potrzebne? Co jadłam, gdzie byłam. Co widziałam. I z
kim, i po co. Dziesiątki nudnych zdań i banalnych czynności. Blogi,
serwisy społecznościowe, mikroblogi. Statusy związków, miejsca pracy,
skończone szkoły. Ulubione knajpy i kina, książki zabierane do pociągów,
filmy, o których nie można przestać myśleć. Cele wakacyjnych podróży
okraszone zdjęciami. Horoskopy na kolejne dni.
Niby takie to nowe, a wszystko już było, tyle że w wersji elitarnej i papierowej.
Więc
jednym z pierwszych miejsc, które odwiedzam po powrocie, jest Tania
Księgarnia przy Oławskiej. Po pięciu minutach dostrzegam tam "Drogę do
nieba" Erici Fischer, i w tym samym momencie przestaję szukać
czegokolwiek innego. Nawet nie o to chodzi, że koniecznie chcę poznać
historię rodzinną pisarki; raczej przeczuwam, że ta historia, jaka by
nie była, będzie świetnie napisana. I nie mylę się.
Erica
Fischer, poza opisywaniem wojennych przeżyć swoich dziadków i rodziców,
pisze o sobie. O tym dokąd podróżuje i jak to robi (głównie z Berlina
do Wiednia, i z powrotem, wagonem sypialnym), z kim śpi (z mężczyznami
poznanymi przez internet) i co je (sernik, do tego kawa z mlekiem). Nie
wiem, czy to ekshibicjonizm, wiem, że to bardzo dobra literatura. Gdyby
pojedyncze zdania pojawiały się na Facebooku, zapewne wiele osób
klikałoby "Lubię to". Gdyby te zdania nie były zapakowane w książkę,
można by uznać, że pisarka przekracza granice tego, co można o sobie
opowiedzieć obcym ludziom, dokładniej: tysiącom obcych ludzi.
Tak, życie jest banalne. Teraz widać to jeszcze wyraźniej.
Erica Fischer, "Droga do nieba. Historia rodzinna"/"Himmelstrasse", przeł. Katarzyna Weintraub, Czarne 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz