Zastanawiacie
się czasem nad szczęściem? Albo - ujmując 'rzecz' w inne słowa - nad
poczuciem sensu i spełnienia? Czym jest? Od czego zależy? Co
warto/trzeba robić, żeby je osiągnąć? Od czego albo kogo należy trzymać
się z daleka?
Podobno pytania o szczęście (tudzież nieszczęście) zaprzątają nasze myśli w stopniu nieporównywalnym z żadną inną epoką. Żyjemy w świecie nadmiaru dóbr i usług oraz niedoboru sensu. Albo: Żyjąc w społeczeństwie konsumpcyjnym, jesteśmy skazani na niespełnienie. Nie
wiem, czy takie i podobne sformułowania, powtarzane dziesiątki razy,
mają jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Najbardziej dwuznaczne (i zarazem
podejrzane) wydaje mi się w tych zdaniach słowo "my". My, czyli kto?
Niedawno
obejrzałam dwa filmy dokumentalne, które - każdy na swój sposób -
próbują radzić sobie właśnie z tym tematem. Oba przypomniały mi o
długich i często burzliwych, skypowych rozmowach, które prowadzę ze
swoją znajomą na temat jakości życia w kontekście zamożności ludzi
mieszkających w mniej i bardziej 'rozwiniętych' krajach. Według niej
można być szczęśliwym, żyjąc na stosunkowo niskim materialnie poziomie,
co więcej - bardzo dobra sytuacja materialna ma w jakiś sposób utrudniać
osiągnięcie zadowolenia ze swojego życia. Mówiąc w skrócie: biedniej
znaczy szczęśliwiej. Według mnie sprawa jest dużo bardziej
skomplikowana.
W filmach, które obejrzałam, to antymaterialistyczna, tak ją nazwijmy, perspektywa także jest obecna.
Pierwszy
film opowiada historię Norwega (reżysera i jednocześnie bohatera
opowieści), który, wydawać by się mogło, posiada wszystko: kochającą
rodzinę, ciekawą pracę, wygodny dom i dobry samochód. Jakby tego było
mało, żyje w przyjaznym obywatelom państwie, w którym nawet (?)
posiadanie niepełnosprawnego dziecka nie jest nieszczęściem. I
jednocześnie 'czegoś' mu brakuje. Tym czymś - jak się zapewne domyślacie
- może być duchowość, której Gunnar poszukuje w obszarach powiązanych z
tradycyjnie pojmowaną religią, nie za wiele tam znajdując.
Drugi
opowiada historię kilku mężczyzn z syberyjskiej tajgi, którzy, nie
mając 'prawie nic' (w ekonomicznym sensie tego wyrażenia), wydają się
być szczęśliwi. Tak to przynajmniej ocenia narrator filmu, Werner
Herzog, zachwycając się tym, że jego bohaterowie nie mają kont bankowych
czy komputerów, co wydało mi się nie tylko irytujące, ale i w jakiś
poważny, etyczny sposób 'nie na miejscu'. Oryginalny tytuł filmu brzmi:
"Happy People: A Year in the Taiga", co wydaje mi się sporym nadużyciem.
Nie wymagam od reżyserów zapoznawania się z najważniejszymi
antropologicznymi książkami na temat stosunku do Innego, ale pewnej
podstawowej antropologicznej wrażliwości jednak oczekuję. W tym
wypadku, zamiast wrażliwości, użyto muzyki poważnej i naiwnych
komentarzy (w tle).
Po
wyjściu z drugiego seansu słyszałam rozmowę dwóch par
pięćdziesięciolatków, którzy wymieniali się uwagami na temat prawdziwego
życia, pokazanego w filmie. Tego 'prawdziwego życia' zapewne szukał
również Gunnar podczas tygodniowego pobytu w klasztorze. Pomimo dalekiej
wyprawy nie przywiózł ze sobą zbyt odkrywczych myśli (postanowił,
między innymi, że będzie mniej czasu spędzał na Facebooku). O to, czym
to 'prawdziwe życie' jest, nikt nie pytał ludzi, którzy na co dzień
doświadczają tego luksusu, nie pisząc o tym - o zgrozo - na żadnym
portalu społecznościowym.
Po
projekcji "Szczęśliwych ludzi.." spodziewałam się napisu: "Po
nakręceniu filmu Werner Herzog pozbył się laptopów, iPadów oraz
telefonów i rozpoczął nowe, szczęśliwe życie w tajdze"; przeliczyłam
się.
"Gunnar szuka Boga", reż. Gunnar Hall Jensen, Norwegia 2010
"Szczęśliwi ludzie: rok w tajdze", reż. Werner Herzog, Dmitrij Wasiukow, Niemcy 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz