sobota, 28 kwietnia 2012

Szczęście w kontekście iPadów (albo na odwrót)

Zastanawiacie się czasem nad szczęściem? Albo - ujmując 'rzecz' w inne słowa - nad poczuciem sensu i spełnienia? Czym jest? Od czego zależy? Co warto/trzeba robić, żeby je osiągnąć? Od czego albo kogo należy trzymać się z daleka?

Podobno pytania o szczęście (tudzież nieszczęście) zaprzątają nasze myśli w stopniu nieporównywalnym z żadną inną epoką. Żyjemy w świecie nadmiaru dóbr i usług oraz niedoboru sensu. Albo: Żyjąc w społeczeństwie konsumpcyjnym, jesteśmy skazani na niespełnienie. Nie wiem, czy takie i podobne sformułowania, powtarzane dziesiątki razy, mają jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Najbardziej dwuznaczne (i zarazem podejrzane) wydaje mi się w tych zdaniach słowo "my". My, czyli kto?

Niedawno obejrzałam dwa filmy dokumentalne, które - każdy na swój sposób - próbują radzić sobie właśnie z tym tematem. Oba przypomniały mi o długich i często burzliwych, skypowych rozmowach, które prowadzę ze swoją znajomą na temat jakości życia w kontekście zamożności ludzi mieszkających w mniej i bardziej 'rozwiniętych' krajach. Według niej można być szczęśliwym, żyjąc na stosunkowo niskim materialnie poziomie, co więcej - bardzo dobra sytuacja materialna ma w jakiś sposób utrudniać osiągnięcie zadowolenia ze swojego życia. Mówiąc w skrócie: biedniej znaczy szczęśliwiej. Według mnie sprawa jest dużo bardziej skomplikowana.

W filmach, które obejrzałam, to antymaterialistyczna, tak ją nazwijmy, perspektywa także jest obecna. 

Pierwszy film opowiada historię Norwega (reżysera i jednocześnie bohatera opowieści), który, wydawać by się mogło, posiada wszystko: kochającą rodzinę, ciekawą pracę, wygodny dom i dobry samochód. Jakby tego było mało, żyje w przyjaznym obywatelom państwie, w którym nawet (?) posiadanie niepełnosprawnego dziecka nie jest nieszczęściem. I jednocześnie 'czegoś' mu brakuje. Tym czymś - jak się zapewne domyślacie - może być duchowość, której Gunnar poszukuje w obszarach powiązanych z tradycyjnie pojmowaną religią, nie za wiele tam znajdując.

Drugi opowiada historię kilku mężczyzn z syberyjskiej tajgi, którzy, nie mając 'prawie nic' (w ekonomicznym sensie tego wyrażenia), wydają się być szczęśliwi. Tak to przynajmniej ocenia narrator filmu, Werner Herzog, zachwycając się tym, że jego bohaterowie nie mają kont bankowych czy komputerów, co wydało mi się nie tylko irytujące, ale i w jakiś poważny, etyczny sposób 'nie na miejscu'. Oryginalny tytuł filmu brzmi: "Happy People: A Year in the Taiga", co wydaje mi się sporym nadużyciem. Nie wymagam od reżyserów zapoznawania się z najważniejszymi antropologicznymi książkami na temat stosunku do Innego, ale pewnej podstawowej antropologicznej wrażliwości  jednak oczekuję. W tym wypadku, zamiast wrażliwości, użyto muzyki poważnej i naiwnych komentarzy (w tle).


Po wyjściu z drugiego seansu słyszałam rozmowę dwóch par pięćdziesięciolatków, którzy wymieniali się uwagami na temat prawdziwego życia, pokazanego w filmie. Tego 'prawdziwego życia' zapewne szukał również Gunnar podczas tygodniowego pobytu w klasztorze. Pomimo dalekiej wyprawy nie przywiózł ze sobą zbyt odkrywczych myśli (postanowił, między innymi, że będzie mniej czasu spędzał na Facebooku). O to, czym to 'prawdziwe życie'  jest, nikt nie pytał ludzi, którzy na co dzień doświadczają tego luksusu, nie pisząc o tym - o zgrozo - na żadnym portalu społecznościowym. 


Po projekcji "Szczęśliwych ludzi.." spodziewałam się napisu: "Po nakręceniu filmu Werner Herzog pozbył się laptopów, iPadów oraz telefonów i rozpoczął nowe, szczęśliwe życie w tajdze"; przeliczyłam się.




"Gunnar szuka Boga", reż. Gunnar Hall Jensen, Norwegia 2010

"Szczęśliwi ludzie: rok w tajdze", reż. Werner Herzog, Dmitrij Wasiukow, Niemcy 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz