Obejrzałam
ostatnio intrygujący film. "Trzy" Toma Tykwera z 2010 roku (niemieckie
kino ma do Polski daleką drogę do przebycia!). Świetnie zrobiony i
inteligentnie opowiedziany. Film, który próbuje odpowiedzieć na
podstawowe, miłosne pytania, bez uciekania się do nieco zakurzonych,
romantycznych skryptów. Kiedy zaczyna się miłość? Co to znaczy kogoś
kochać? Ile osób może objąć to uczucie i jacy mogą to być ludzie?
To bardzo berliński film. (Berlińskość
jest tu, poza cechą wskazującą na lokalizację i klimat, także rodzajem
uproszczenia. Nie wszyscy Berlińczycy są dobrze wykształceni i
sytuowani, nie wszyscy mają też około czterdziestu lat i ochotę na
eksperymenty z własną tożsamością (także seksualną), a właśnie tacy
Berlińczycy są bohaterami tego filmu). W bardzo polskiej
(i anonimowej) recenzji, opublikowanej na łamach "Polityki", możemy
przeczytać, że "W „Trzy” Toma Tykwera zadziwia połączenie tonacji serio,
psychologicznych ambicji reżysera z karkołomną, wydumaną historią,
która wydaje się tyleż śmieszna, co niemądra, by w groteskowym finale
przekroczyć granicę kiczu."
Nie
za bardzo wiem, co karkołomnego i groteskowego jest w tej historii: to,
że mężczyzna, będący w związku z kobietą, zakochuje się w innym
mężczyźnie? To, że kobieta zdradza swojego partnera z mężczyzną, którego
prawie nie zna? A może to, że reżyser zdecydował się wyjść poza
powszechny (i dość wytarty) schemat kończenia związku, który można
określić mianem: zdradziłeś/zdradziłaś mnie, więc cię znienawidzę? Nie
wiem też, dlaczego reżyser w końcowej scenie przekroczył granicę kiczu.
Może to kwestia szczęśliwego zakończenia, ale domyślam się, że nie
chodzi tylko o to..
To
także film filozoficzny - zadający pytania o to, czym w ogóle jest
ludzkie życie. I śmierć. I wierność. I zaufanie. I odpowiedzialność. I
nuda. I ciekawość. I jak to obecnie opowiadać.
Dla mnie to - jednocześnie i paradoksalnie - niepokojąca i uspokajająca historia. Niepokojąca, bo mimo teoretycznej otwartości, praktycznie rzecz
biorąc jestem tożsamościowo i seksualnie określona. I nie mam za bardzo
ochoty na żadne rewolucje w tym obszarze. Uspokajająca, bo jest w tym
filmie czułość, z jaką bohaterowie odnoszą się do siebie i do tego, co
im się przydarza, co bardzo mi odpowiada.
Obejrzałam go w sobotę, dziś jest czwartek, wciąż o nim myślę. "Biegnij, Lola, biegnij" trzyma mnie jeszcze dłużej.
"Trzy"/"Drei", reż. Tom Tykwer, Niemcy 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz