To
miała być historia terapeutyczna. Tak to zaplanowałam. Miałam pójść do
kina, przez półtorej godziny zapominać o świecie po to, żeby poznawać
inny świat, następnie wyjść z kina, i poczuć, że nic już nie będzie tak jak dawniej. Przyznaję - miałam dość wygórowane oczekiwania. Ale przecież oglądałam już takie filmy.
Ale
od początku. "Nie ma tego złego" (czyż to nie piękny terapeutyczny
tytuł!...) w reżyserii Mikkela Muncha-Falsa to intrygująca i
niepokojąca historia czterech osób: ojca i syna oraz matki i córki. Ich
historie najpierw splotą się w tak zwany przypadkowy sposób. Później te
sploty wyjdą na jaw w najmniej oczekiwanym momencie.
To
historia dostojnie poprowadzona: podzielona na poetycko albo zawadiacko
zatytułowane rozdziały; zbudowana z serii wyrazistych, zapadających w
pamięć scen; niespieszna. Odbiorca/odbiorczyni może się w tym filmie
rozejrzeć i przejrzeć. Reżyser daje mu/jej czas na przemyślenia, nie
pozwalając przy tym zapomnieć o byciu w środku przedziwnej historii.
Jak
nieprzewidywalne, paradoksalne, banalne i, mimo wszystko, pociągające
jest życie, przyznawałam podczas oglądania tego filmu. Czyż nie o to
chodzi w terapii?
Wyszłam z kina, ścięłam włosy, powiedziałam: wystarczy.
"Nie ma tego złego"/"Smukke menesker", reż. Mikkel Munch-Fals, Dania 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz