niedziela, 18 listopada 2012

Umieranie według Haneke



Niedawno wysłałam zredagowany doktorat do wydawnictwa, a siebie do kina na "Miłość" Haneke (jak widać, lubię przypieczętowywać zdarzenia filmami, i na odwrót).

Przed obejrzeniem filmu wiedziałam tylko tyle, że Haneke opowiada o starości i umieraniu, że jego historia robi wrażenie na widzach, i że film zdobył wiele nagród.

I na mnie "Miłość" zrobiła wrażenie. To przejmujący i jednocześnie spokojny film. Jak w soczewce pokazuje problemy, z którymi mamy obecnie do czynienia. Chodzi o odpowiedź na zasadnicze pytania, dotyczące długości ludzkiego życia w kontekście niesprawności i niesamodzielności starych i/lub chorych ludzi oraz śmierci psychicznej i społecznej w sytuacji, gdy poprzedzają one śmierć fizyczną. Czy i kto powinien decydować o tym, kiedy i jak mamy umierać? To podstawowe pytania stawiane przez film Haneke.

Filmowa odpowiedź na nie jest rozpaczliwa. Cała interpretacyjna praca, która - być może - pozwoli nam mniej rozpaczliwie odpowiadać na te pytania jest wciąż przed nami, choć pojawiają się już pewne propozycje, jak inaczej można by podchodzić do umierania w obecnym jego kształcie (czyli umierania rozciągniętego czy wręcz rozwleczonego w czasie). Może umieranie warto zaplanować tak jak ślub?, pyta berlińska lekarka, Annette Dieing, w artykule "Sterbebegleitung: Planen Sie die letzten Tage!". To sensowna propozycja, która, według mnie, nie mogła pojawić się w tym filmie.



kadr z filmu "Miłość" 

 

Rozpaczliwość filmu jest jednak o wiele mniej zastanawiająca niż uniwersalność tej opowieści. Na łamach "Polityki", w wywiadzie przeprowadzonym z Michaelem Haneke przez Janusza Wróblewskiego czytamy:
Janusz Wróblewski: Życie starych ludzi toczy się w jednym wnętrzu, za zamkniętymi drzwiami, jak w teatrze. Nie mają problemów finansowych, stać ich na lekarstwa, wynajęcie opiekunki, nie muszą się martwić o podstawowe potrzeby. Nie uważa pan, że to upraszcza nieco sytuację, skraca trochę perspektywę?

Michael Haneke: Nie pokazuję też leczenia szpitalnego, spacerów, wizyt lekarskich i innych rutynowych czynności. „Miłość" nie jest dramatem społecznym, jakich powstaje ostatnio wiele, głównie w telewizji. Prawdziwy, uniwersalny dramat tego nie potrzebuje. Skupiam się wyłącznie na małżeńskich relacjach, na obserwacji zachowań coraz bardziej bezsilnych istot. Te zachowania są jednakowe zarówno w środowisku mieszczańskim, które pokazuję i znam najlepiej, bo sam z niego pochodzę, jak i u biedaków.


Optymistyczne (?) założenie, że umieranie przeżywane jest tak samo niezależnie od tego, czy stać nas na opiekunkę, lekarstwa i prywatnego lekarza, czy nie, jest wyssane z palca. "Miłość" pokazuje doświadczenie umierania w sytuacji, gdy ani mąż umierającej, ani umierająca (dopóki jest świadoma tego, co się z nią i wokół niej dzieje), nie zaprzątają sobie głowy finansowymi problemami. Umieranie przebiega jednak inaczej wtedy, gdy np. nie można zatrudnić pielęgniarki/pielęgniarza czy zapewnić opieki terminalnej w domu, co wpływa też na relacje osób uczestniczących w trajektorii umierania.

Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale "Miłość" Haneke nie jest "prawdziwym, uniwersalnym dramatem", ponieważ prawdziwy, uniwersalny dramat nie istnieje.


Michael Haneke, "Miłość", Austria, Francja, Niemcy 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz