Redagowanie socjologicznej książki, która "momentami jest znakomitą literaturą" (cytat z recenzji) - tym się ostatnio zajmuję.
Książka
powstała jako praca doktorska; o jej pisaniu i o związanych z tym
badaniach opowiadałam tu nie raz. W końcu uda mi się wypuścić ją w świat
:).
Jak może
pamiętacie, a może i nie, bo czasem i ja o tym zapominam, w trakcie
studiów doktoranckich zajmowałam się tożsamością i umieraniem. Jakiś
czas temu wybrałam się do kina na "W pół drogi" Andreasa Dresena między
innymi po to, żeby przypomnieć sobie, z czym odchodzenie się wiąże. To
był dobry wybór, ale po "Wolke Neun" wybrałabym się na każdy film tego reżysera (wciąż uważam, że niemieckie w kino jest w Polsce niedoceniane).
"W pół
drogi" to historia mężczyzny, który dowiaduje się, że choruje na
nowotwór mózgu. Siedząc w wygodnym fotelu, obserwowałam ostatnie
miesiące z życia Franka, jego żony, Simone, i ich dzieci.
Jeszcze
zanim w ciemnej sali nałożyłam na nos okulary, w holu kina spotkałam
znajomą. Boję się, że będzie patetycznie i sentymentalnie -
powiedziałam. Nie było się jednak czego bać.
Umieranie
to dla mnie obecnie przede wszystkim fizjologia, bo to ciało gra w
ostatnich historiach główną rolę. Jest etap kontrolowania ciała i etap
częściowego kontrolowania ciała. Później ciała kontrolować się nie da.
Mycie, jedzenie, wypróżnianie - każda z tych czynności sprawia problemy i
wymaga pomocy. Umieranie to także usuwanie się w cień erotyki. Jedną z
bardziej przejmujących scen filmu jest scena, w której Simone i Frank
zaczynają się kochać. Frank jest już wówczas słaby, coraz częściej nie
do końca wie, co się wokół niego dzieje, całe dnie spędza w łóżku.
Film jest podobnie surowy i bezceremonialny jak "33 sceny z życia" Małgośki Szumowskiej, ale jest i spokojniejszy, cichszy, zwyczajniejszy.
"Dla nas było bardzo ważne, aby w filmie trzymać się codziennego doświadczenia i prawdziwie pokazać proces odchodzenia; spojrzeć w przepaść, ale także zatrzymać się przy lżejszych momentach. Co tak naprawdę oznacza dla człowieka, jego rodziny i przyjaciół, kiedy śmierć staje na ich drodze i burzy wszystkie życiowe plany. Tytuł filmu jest po prostu metaforą opisującą sytuację Franka i jego rodziny. Nagle cały ruch ustaje, a ty musisz znaleźć swoją drogę na nowym, nieznanym obszarze"
opowiada Andreas Dresen, a ja dopowiadam, że reżyser,
zgodnie z postanowieniem, trzyma się codziennego doświadczenia, co
sprawia, że "W pół drogi" to jeden z prawdziwszych filmów o umieraniu,
jaki widziałam.
Z okna
pokoju, w którym leży Frank, widać ogród. W trakcie choroby ogród
zmienia się nie do poznania. Domyślam się, co chciał powiedzieć przez to
twórca filmu; ja nie jestem w stanie tego samego powiedzieć swoim
przyszłym czytelnikom i czytelniczkom.
Andreas Dresen, "W pół drogi"/"Halt auf freier Strecke", Niemcy, Francja 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz