sobota, 23 czerwca 2007

Poranek po, czyli romans socjologii z literaturą


Jednym z moich ulubionych socjologów jest Jean-Claude Kaufmann, polubiłam go już od pierwszego czytania, czyli od ego. socjologii jednostki, choć to dość męcząca książka, długa i skomplikowana. Czego się jednak nie robi z miłości do nauki.

W polskich warunkach przekładowych moja fascynacja zostałaby przystopowana, co w pewnym momencie zaczęło być już uciążliwe, zarówno w tym, jak i w innych kontekstach. Między innymi dlatego znalazłam się w Be., mieście o tysiącu twarzy, także tych socjologicznych.

Zacznijmy od końca. 
Koniec jest o tym, że czasem warto mieć marzenia, różne, ale także takie, żeby socjologiczne książki były przyjemne w czytaniu, żeby się je czytało jak powieści. Przed wspomnianym końcem, czyli na obszarze ponad 250 stron, marzenie się spełnia, jak to w baśniach, tym razem baśń jest o miłości.

Na początku jeszcze się dziwiłam. Że prawie nie ma przypisów! Że jest wciągająco i intrygująco, nawet po niemiecku! (Choć uważam, że język Goethego w kontekście nauk społecznych jest językiem śmiecionośnym - zabija chęć do czytania, przynajmniej po moim mittelstufe zwei). Później dałam się wciągnąć opowieści o 'poranku po', o tym, co się dzieje, gdy dwoje ludzi prześpi się ze sobą po raz pierwszy. Jak można sobie wyobrazić, cała rzeczywistośś się przepoczwarza, a skoro rzeczywistość, to także tożsamość - dwie strony tego samego medalu.  
Wiem, że to są sprawy banalne - budzenie się, wstawanie z łóżka, poranna toaleta, śniadanie. Ale to są też tytuły rozdziałów części pierwszej książki, co sugeruje, że to co banalne jest także czymś niezwykle istotnym - iluzoryczny paradoks.
 
I okazuje się, że można głęboko wejść w szczeliny codzienności. I że w odniesieniu do tych szczelin także można - i to jak! - konstruować misterne socjologiczne analizy. I że te analizy mogą być pasjonującą opowieścią o miłości w czasach mniej lub bardziej 'post', opowieścią złożoną z takich tam drobin, pyłów, strzępów, z których - nie do wiary, a jednak! - tworzymy swój świat/swoje światy, więc także i siebie, i tu także przydałaby się liczba mnoga, tyle że język, i nie tylko język, czasami nie nadąża za tym jak wielu 'nas' jest w tym, co uznajemy za 'nas'.

 
Jean Claude Kaufmann, "Der Morgen danach"