sobota, 27 kwietnia 2013

O leczeniu kanałowym

Byłam w czwartek u dentysty. Leczenie kanałowe. Siódemka. 600 zł.
W internecie przeczytałam, że takie leczenie to uśmiercanie zęba. Więc jednak będę stara, pomyślałam. Ludzie wciąż sądzą, że mam 25 lat, ale niedługo zapewne zmienią zdanie, a ja będę żyła ze swoim pierwszym martwym zębem, i tego nie zmieni już nic (to znaczy - na pewno nie będzie lepiej, bo zakładam, że nawet nieżywy ząb może wylecieć).


Zwracam uwagę na zęby, swoje i obce. To pamiątka z dzieciństwa pełnego aparatów prostujących zgryz. W ruchomych chodziłam do podstawówki; możecie sobie wyobrazić inwencję kolegów z klasy w trakcie komentowania tego, jak wyglądam. W szkole średniej miałam stały aparat i dystans do tego, co mówią inni. - Chcesz gumki bezbarwne czy kolorowe - zapytała ortodontka. - Kolorowe. Wyłącznie - odpowiedziałam. 

Gdy jest mi w życiu bardzo źle, przeważnie śnią mi się zęby. Krzywią się w tym snach albo wypadają. To najbardziej męczące sny, jakie mam.

Gdy nie śnię, z zębów potrafię wyczytać niemal tyle samo, co z innych części ciała. Wiele wyczytam też z zapisów Narodowego Funduszu Zdrowia, dotyczących ich (nie)leczenia. 

W każdym razie gdy wyszłam w czwartek od dentysty, w tramwaju nr 17 zaczęłam czytać "O chorowaniu" Virginii Woolf.
Posłuchajcie:

"Kiedy się weźmie pod uwagę, jak powszechnym stanem jest choroba, jak potężne zmiany duchowe niesie z sobą, jak zdumiewające, wraz z przyćmieniem świateł zdrowia, otwierają się przed nami krainy, dotąd nieodkryte, jakie ugory i pustkowia duszy ujawnia najlżejsze nawet atak influency, jakie urwiska i łąki usiane jasnym kwieciem odkrywa przed nami najdrobniejszy skok temperatury, jakie to odwieczne i mocarne dęby przewracają się z korzeniami, gdy zaatakuje nas słabość, a kiedy wyrywamy ząb, jak schodzimy w otchłań śmierci, czując, że wody unicestwienia zamykają się nam nad głowami i budzimy się przekonani, że jesteśmy wśród chórów anielskich i niebieskich harfistów, tymczasem powracamy na powierzchnię, siedząc w fotelu u dentysty, a jego: "proszę wypłukać, proszę wypłukać", bierzemy za słowa powitania z ust bóstwa zniżającego się ku nam z nieboskłonu - kiedy się to wszystko weźmie pod uwagę, naprawdę dziwi, że choroba nie zajęła wraz z miłością, orężem i zazdrością miejsca pośród głównych tematów literatury. Wszach o grypie można by napisać całe powieści, poematy epickie o tyfusie, ody do zapalenia płuc, liryki poświęcone bólowi zębów."* (podkr. moje)


Za 2 tygodnie kolejna wizyta.



* Virginia Woolf, "O chorowaniu", przeł. Magdalena Heydel, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010, s. 28

1 komentarz:

  1. Ja zawsze jak widzę moje rówieśniczki dochodzę do wniosku, że one są ode mnie starsze:) A moje zmarszczki widzę tylko ja...podobno:)

    OdpowiedzUsuń