środa, 21 maja 2014

Odprysk opowieści


Po seansie, na który przyszliśmy osobno, razem poszliśmy na sok do Mleczarni. (Pomarańczowo-grapefruitowy - ja, porzeczkowo-bananowy - mój towarzysz).  Kupiliśmy też szarlotkę i sernik, i tak zaopatrzeni usiedliśmy przy stoliku ustawionym na Włodkowica. Po chwili podjechała taksówka, z której wysiadła para chaotycznie szukająca restauracji. Ona w tenisówkach na obcasie, on w marynarce założonej do spodni z obniżonym krokiem. - Właśnie przeszła koło nas niezła historia - powiedziałam. Nie mogliśmy - jednak - porzucić naszych ciast i soków, biec za nimi i ich śledzić czy zagadywać, więc był to raczej odprysk opowieści, którym musieliśmy się zadowolić.

Wcześniej, w podobny sposób, zadowalałam się odpryskami historii uchwyconymi przez Vivian Mayer, fotografkę, pracującą jako opiekunka, czy też - opiekunkę, która pasjami robiła zdjęcia. (Jak, być może, się domyślacie, sposób zarabiania na życie słynnej obecnie artystki, czyli zajmowanie się dziećmi, ale i starszymi, zainteresował mnie równie mocno jak jej fotografie).

Bohaterowie zdjęć Vivian Mayer przykuwają (moją) uwagę. Czasem puszczam wodze wyobraźni i dopowiadam sobie ich losy, przeważnie jednak skupiam się na chwili,  nie bawiąc się w żadne zmyślanie. Spójrzcie zresztą sami/same - czy można było zrobić to lepiej? I czy warto cokolwiek dodawać?
















 fot.: Vivian Mayer 



Na film "Szukając Vivian Mayer" wybrałam się, bo ciekawiła mnie historia uzdolnionej opiekunki. Jego twórcy, John Maloof i Charlie Siskel,  zmontowali go m.in. z fragmentów opowieści dorosłych już podopiecznych Vivian Mayer, wypowiadają się w nim także jej pracodawcy. Zdziwieni tym, że zwykła niania okazała się być znakomitą artystką. I rozbawieni  choćby tym, że niania miała wiele kufrów, które woziła ze sobą, zmieniając miejsca zamieszkania (dostawała pokój w domu, w którym pracowała, mieszkając "przy rodzinie"). Doprowadziło to np. do sytuacji zajmowania przez jej rzeczy przeznaczonego na pół samochodu miejsca w garażu, co właścicielowi garażu wydało się kuriozalne. (Pytanie, po co budować garaż na dwa i pół auta, pozostaje otwarte). 

Ja jestem (wciąż) bardziej zaskoczona tym, że praca opiekunki jest jednym z najgorzej płatnych i najmniej prestiżowych zajęć. Vivian Mayer w oczach swoich pracodawców była nikim: nie miała rodziny, domu ani życia towarzyskiego. Wciąż chodziła z aparatem, robiąc zdjęcia, ale żaden z rodziców dzieci, którymi się opiekowała, nie zainteresował się fotografiami przed ich pośmiertnym odkryciem (!). Wypowiadając się w filmie podkreślają natomiast, że Vivian Mayer poruszała się niczym robot  i nosiła męskie koszule, co traktowane było jako rodzaj dziwactwa (a koszule te miały według fotografki po prostu lepszy krój).

Dlaczego opiekowanie się ludźmi plasuje się na jednym z ostatnich miejsc w społecznej hierarchii zajęć traktowanych jako praca?  To jedno z bardziej zajmujących mnie w tym momencie pytań, nie tylko w kontekście tego filmu. 

Choć przyglądam się zdjęciom Vivian Mayer od niedawna, na śmierć i życie zakochałam się już w kilku z nich. Między innymi w tym poniżej. Wspaniale współgra ze mną uchwycone na nim zdziwienie.



  












fot.: Vivian Mayer



"Szukając Vivian Mayer"/"Finding Vivien Mayer", reż.  John Maloof, Charlie Siskel, USA 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz