niedziela, 14 czerwca 2015

Jak zmieniałam zdanie na temat Zadie Smith


Wczoraj znów chciałam znaleźć się w Warszawie, i nawet w jakimś sensie tam dotarłam:



Przy okazji przypomniałam sobie, jak zmieniałam zdanie na temat Zadie Smith; dowód mojej czytelniczej niestałości znajdziecie poniżej.
(Swoją drogą, nie pamiętam, kiedy ostatnio podczas spotkania z polskim autorem lub autorką padło niebezpieczne chyba w Polsce sformułowanie "pochodzenie społeczne"/"pochodzenie klasowe" piszącego/piszącej; spotkanie z Zadie Smith także pod tym względem było dość odświeżające).

__________


  
                          „Jak frustrujące musi być odkrycie, 
że na imprezę autentyczności spóźniłeś się równo sto lat!”

Czytanie to jedna z przyjemniejszych rzeczy, jakie można robić w życiu. Czytanie to jednak również czynność (bezczynność?!) od tego życia oddalająca, co wydaje mi się paradoksalne i pociągające. Szczególną uwagę poświęcam książkom o czytaniu. Niestety, nie ma zbyt wielu tego typu pozycji wartych uwagi. Powód jest o tyle banalny, co zasadniczy: żeby przekonująco pisać o książkach, trzeba też pisać o tym, jak się te książki przeżywa. Przeżywanie książek – jakie to nieprofesjonalne.      

1.

Nie zachwyciłam się „Białymi zębami” Zadie Smith. Nie pamiętam nawet, czy przeczytałam je do końca. W głowie utkwiło mi tylko jedno skojarzenie, związane z tą powieścią: autorka bardzo dobrze ją napisała. Czytając ją, miałam wrażenie, że Smith najpierw przeczytała podręcznik „Jak napisać powieść” albo „Jak napisać powieść oraz zdobyć uznanie czytelników i krytyków”, a później – krok po kroku, strona po stronie – cierpliwie wprowadzała wszystkie narracyjne chwyty, których się nauczyła. Świetnie napisana powieść i żadnych emocji z nią związanych z mojej strony – jakie to smutne! Od jej kolejnej powieści, „O pięknie”, trzymałam się w związku z tym z daleka. Nie chciałam fundować sobie poczucia głębokiego rozczarowania po raz drugi. Gdy przechodziłam w empiku obok jej eseistycznej książki, nie mogłam się (jednak) powstrzymać przed wzięciem jej do rąk. Zaważył tytuł, przeczytałam też 3 pierwsze zdania (jeśli wierzycie w „test pierwszego zdania” czy „test pierwszego akapitu”, wiecie, mniej więcej, o co mi chodzi). Otóż ten pierwszy fragment brzmi następująco: „Ta książka powstała bez mojej wiedzy. To znaczy nie wiedziałam, że ją napisałam, dopóki ktoś mi tego nie uświadomił. Najpierw myślałam, że piszę powieść”.
         

2.
          
Zachwyciłam się esejami Zadie Smith. Posłuchajcie, o czym autorka pisze dalej (a to wciąż pierwsza strona!): „muszę przyznać, że niespójność ideologiczna jest dla mnie praktycznie dogmatem. Podobnie jak ostrożne, optymistyczne credo, które najtrafniej ujął w słowa Saul Below: «Możliwe, że istnieją też prawdy po stronie życia»”. Możliwe też, że najbardziej urzekająca jest część pierwsza książki, czyli „Czytanie”, składająca się z  6 esejów: o związkach łączących Zadie Smith z powieścią „Ich oczy przyglądały się Bogu” Zory Hurston; o E. M. Forsterze jako menedżerze średniego szczebla, o tym, że doświadczenie – w tym doświadczenie miłości – jest nieocenionym narzędziem poznania w kontekście „Miasteczka Middlemarch” George Eliot; o tym, że i Barthes, i Nabokov jednak mylili się co do charakteru relacji pomiędzy pisarzem a czytelnikiem; o Franzu Kafce, jakiego nie znaliśmy. Tę część kończy esej „Dwie drogi dla powieści”, w którym autorka pisze: „te dwie powieści [„Netherland” Josepha O’Neilla i „Remainder” Toma McCarthy’ego – AW] wydają się bardzo od siebie odległe, ich autorzy są dziwnie podobni. Podobny wiek, podobna klasa społeczna, jeden ukończył Oksford, drugi Cambridge; obaj są częścią głównego nurtu wydawniczego, łączy ich zamiłowanie do krykieta i typowo brytyjski lęk klasowo-rasowy, którego naleciałości widać w ich książkach. Freudysta ze skłonnością do flashbacków mógłby nakreślić obraz dwóch zdolnych młodych mężczyzn tuż po ukończeniu studiów, którzy aż się palą, aby napisać Powieść Przyszłości, lecz – ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu – odkrywają, że pałeczka autentyczności (która jest, rzecz jasna, całkowicie wymyślona) została przeniesiona dalej. Kobietom, ludziom innych ras, o innej tożsamości seksualnej, ludziom z nękanych wojnami zakątków świata… „Jak frustrujące musi być odkrycie, że na imprezę autentyczności spóźniłeś się równo sto lat!” Teraz nie mam już wyjścia i muszę powiedzieć to jasno i wyraźnie: Zadie Smith jako ciemnoskóra, pochodząca z klas niższych kobieta widzi i pisze inaczej, i właśnie to inaczej  w połączeniu z niezwykłą erudycją i ironią tak mnie zachwyciło. Inaczej polega na tym, że w jej tekstach płeć, rasa i klasa nie są przezroczyste, a skoro nie są, wpływają na to, jak i o czym piszą pisarze i pisarki, co lekko i błyskotliwie analizuje Zadie Smith, pomimo tego, że temat jest dość ciężki.  Nieprzypadkowo, oczywiście, autorka jest też w swoich esejach tak emocjonalna. Jeśli chcielibyście dodać, że to typowo kobieca emocjonalność i kobiecy styl pisania, ugryźcie się lepiej w język.


3.

To, że część „Czytanie” uważam za najlepszą, nie oznacza, że innych części czytać nie warto. Książka „O tym jak zmieniałam zdanie…” jest książką o przeżywaniu świata. Na świat Zadie Smith składają się również podróże, oglądanie filmów, zakorzenienie w swojej rodzinie i pochodzeniu oraz – co nie mniej ważne, a może nawet ważniejsze – wykorzenienie z nich, wygłaszanie odczytów na uniwersytetach i w bibliotekach. Z jednego z takich odczytów powstał tekst „Mówienie językami” z części „Bycie”, który przykuł moją uwagę w podobnym stopniu co eseje o czytaniu. Myślę, że gdyby ten tekst przeczytał nieprześcigniony w odsłanianiu iluzoryczności naszych habitusów Pierre Bourdieu, słynny francuski socjolog, którego biografia, podobnie jak biografia Zadie Smith, składa się między innymi z „bezwstydnego awansu społecznego”, byłby pod ogromnym wrażeniem socjologicznej przenikliwości eseistki. Poza przenikliwością, związaną zapewne z przejściem z robotniczego Willesden do  eleganckiego Cambridge, Smith charakteryzuje się także inną, rzadko występującą cechą: potrafi mówić językami, a przynajmniej stara się zachować tę umiejętność. Okazuje się, że przejście z jednego świata społecznego do świata drugiego, zupełnie innego, nie musi oznaczać poczucia ciągłego nieprzystosowania, jak chcieliby to widzieć co bardziej pesymistyczni socjolodzy, a przynajmniej – nie musi oznaczać tylko tego. Zadie Smith pisze: „Człowiek urodzony pomiędzy sprzecznymi poglądami, pomiędzy kulturami, pomiędzy głosami, chcąc nie chcąc, będzie wyczulony na skrajną przypadkowość kultury”. I dzięki temu będzie nieco bardziej świadomy tego, w jaki sposób działają charakterystyczne i nieprzypadkowe dla danej kultury procesy wykluczania i włączania. Niebezpieczeństwo, wbrew socjologicznym analizom, nie polega na tym, że autorka się „nie zasymiluje” ze swoją nową grupą odniesienia, ale że się z nią „zasymiluje” za bardzo i straci jeden ze swoich języków angielskich (a może się to zdarzyć nie tylko szybko, ale i niepostrzeżenie).  
         


Pozornie nieprofesjonalny sposób czytania Zadie Smith przyniósł bardzo profesjonalny rezultat w postaci kilkunastu intrygujących esejów. Czytanie jest po to, żeby myśleć i żeby czuć, przekonuje autorka. Zmienianie zdania – w trakcie czytania, ale i bycia, patrzenia, czucia oraz pamiętania – w jej wykonaniu staje się pobudzającą intelektualnie (i emocjonalnie!) przygodą. Przeżywanie książek to wręcz konieczność, powie po lekturze tej książki każda szanująca się krytyczka i każdy szanujący się krytyk.




Zadie Smith, „Jak zmieniałam zdanie. Eseje okolicznościowe”, przeł. Agnieszka Pokojska, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010



Tekst ukazał się na stronach portalu czaskultury.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz